Paweł B. ma dziś 42 lata. Od blisko dwóch lat siedzi w areszcie. W 2012 roku został zatrzymany pod zarzutem zabójstwa bezdomnego kolegi. – Zabił go na terenach pofabrycznych przy ul. Marywilskiej na warszawskiej Białołęce. Ofierze zadał szereg ciosów nożem, fragmentami betonu i cegłą. Zmasakrował ją bardzo – opowiada Paweł Śledziecki, szef prokuratury na Pradze Północ, która prowadziła śledztwo sprawie zbrodni.
Zwłoki bezdomnego znalazł mężczyzna, który wyprowadzał psa na spacer. Powiadomił policję. Ta w ciągu trzech dni ustaliła kto jest sprawca. Funkcjonariusze bezbłędnie wskazali właśnie na Pawła B. Obaj bezdomni mieszkali razem w opuszczonych altanach, razem zbierali złom, co było ich źródłem utrzymania.
- Ślady daktyloskopijne oraz DNA utwierdziły nas, że to Paweł B. zabił swojego znajomego. – mówi prok. Śledziecki. Bezdomny usłyszał zarzut zabójstwa i został aresztowany.
W czasie śledztwa przyznał się do winy. Podobnie było później w sądzie. – Miałem głosy, to one skłoniły mnie do tego kroku – przekonywał mężczyzna.
Prokuratura zażądała dla niego wyroku dożywotniego więzienia. – Działał w recydywie. Wcześniej był karany za zabójstwo i rozboje z użyciem niebezpiecznego narzędzia – tłumaczy prok. Śledziecki.
Okazało się, że 20 lat temu Paweł B. jako 22-letni mężczyzna zabił przy ul. Marywilskiej innego swojego znajomego. Za ten czyn został skazany w 1995 roku na 12 lat więzienia. Na wolność wyszedł jednak dopiero w 2010 roku, bo w międzyczasie był skazany za rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia oraz jazdę pod wpływem alkoholu.
Wyrok dożywotniego więzienia nie jest prawomocny. – My nie będziemy go skarżyć, bo takiej kary żądaliśmy, ale odwołać się od niego może oskarżony lub jego obrońca – mówi prok. Śledziecki.