W kronikach najważniejszym wspomnieniem jest to, że przy wjeździe do miasta postawiono wówczas posterunek graniczny i okazało się, że czterej Szwedzi nie mieli wiz. Po dyplomatycznych zabiegach wpuszczono ich i można było uruchomić zegar sportowej historii. Przyjechać do Ga-Pa znaczy i dziś obchodzić sylwestra w mieście, które pamięta kawał historii niemieckiego sportu, skute swastyki na Stadionie Olimpijskim są, przy odrobinie uwagi, jeszcze widoczne. Tamtej skoczni, malowanej co roku na zielono, metalowej, połączonej grubymi nitami, już nie ma. Została wysadzona w powietrze 14 kwietnia 2007 roku – Adam Małysz zostanie jej rekordzistą na wieki. Dziś na jej miejscu stoi cud nowoczesnej architektury sportowej za 40 mln euro. W miasteczku trwa niezmiennie zapach grzanego piwa, goździków, pamięta się widok rozbłyskujących w sylwestra fajerwerków (minimum dwie godziny) oraz dzwonienie w uszach – raz, że sztuczne ognie, dwa, koncerty orkiestr bawarskich na rynku, oczywiście z tańcami.
O urokach sylwestra skoczkowie, wbrew pogłoskom, dużo nie wiedzą. Opowieść Klausa Taglauera, nieżyjącego już wieloletniego szefa biura prasowego Turnieju Czterech Skoczni i głównego kronikarza imprezy, mówi wprawdzie o dyskretnym wiaderku wstawianym przez lata na górze rozbiegu dla potrzebujących, lecz dziś wiaderka nie ma. Ale pamięta się Fina Hemmo Silvenoinena, który w końcu 1955 roku nadużył gościnności piwiarni w Ga-Pa, został pozbawiony prawa startu, ale na prośbę drużyny prawo mu przywrócono, i kilka dni później imprezę wygrał (choć nie zwyciężył w żadnym konkursie).
Tramwajem na skocznię
Przejazd z Bawarii do Tyrolu trwa krótko – ledwie 65 km do pięknej doliny rzeki Inn, pod wzgórze Bergisel. Trzeci konkurs ma klimat miejski, pod skocznię jedzie tramwaj. Dopiero piesza podróż na górę daje, oprócz poprawy kondycji, dodatkowe wrażenia. Najpierw jest zderzenie z cesarstwem – pomnik Franciszka Józefa to tylko jeden z elementów poznawania historii. Drugi pomnik też jest ważny – Andreas Hofer, tyrolski bohater narodowy, dowódca wojsk w walkach przeciw Napoleonowi i Bawarczykom, też tam stoi.
Spiżowy cesarz czuwa na zboczu Bergisel tyłem do skoczni, ale ma rację – widok z góry na miasto i dolinę z piękną górską panoramą po drugiej stronie, a także samoloty lecące na wysokości oczu, pamięta się długo. Na szczycie też jest jednak ciekawie. Pierwsza skocznia z 1927 roku przeszła cykle modernizacji, powiększeń, poprawek, aż ostatni skok wykonał na niej Adam Małysz, a nową, śmiałą w liniach i kolorach zaprojektowała Zaha Hadid, sława brytyjskiej architektury. Nowa Bergisel stała się już klasykiem, ale jeszcze dziś estetyczne emocje budzą jej krzywizny i betonowa wieża. Z góry widać cmentarz pobliskiego kościoła. Na tym cmentarzu leży m. in. Emmerich Putzi Pepeunig, jeden z tyrolskich pomysłodawców Turnieju. W dniu konkursu Bergisel jest hałaśliwe, krowie dzwonki i dzwony słychać najczęściej (obok trąb – wuwuzeli w europejskiej wersji), ale też w Innsbrucku konkurs niknie szybko, jak tylko ludzie zejdą ze szczytu. Czas jechać do Bischofshofen, trochę ponad 220 km, większą część autostradami. Pożegnanie z Turniejem Czterech Skoczni wymyślono w małym sennym miasteczku, którego znaczenie na mapie Austrii wyznaczała kiedyś praca kopalń miedzi i cynku. Trochę przemysłowe, trochę nijakie, ale sportową historię ma z początków XX wieku. Klub narciarski powstał już w 1904 roku. Skocznia im. Paula Ausserleitnera (tragicznie zmarłego w 1952 roku skoczka austriackiego) miała i ma charakterystyczny długi rozbieg, kiedyś także nietypowy zeskok z krawędzią, dziś już wygładzony. Finał na małym stadionie im. Seppa Bradla jest swojski. Ludzie stoją za drewnianymi płotami (jak jest błoto, to na słomie), znów śpiewy i krowie dzwonki, znów wszechobecny zapach grzańca, fajerwerki, po nich odrobina nostalgii, że to już koniec.
Powtórka z Małysza?
Taki będzie także turniej nr 62., choć nikt z organizatorów nie zapomina, że o widzów trzeba dbać. Turniej Czterech Skoczni nigdy nie bał się nowinek. Kamera telewizyjna stanęła w Ga-Pa już w 1956 roku. Kilkanaście lat później obraz transmitowano do 24 krajów, w 1974 już do 60. Tutaj po raz pierwszy Międzynarodowa Federacja Narciarska przeprowadziła masową kontrolę antydopingową (1983), tutaj Jan Boklöv pokazał światu swój styl V, tutaj testowano zamrażane i porcelanowe rozbiegi, a także wdrożono oryginalny system KO, czyli pojedynki w pierwszej rundzie. Tegorocznym przebojem ma być wyświetlana na zeskoku cienka niebieska linia – taka jak w telewizorach. Będzie pokazywać widzom i uczestnikom granicę skoku dającego pierwsze miejsce. Częścią otwarcia mają być próby sławnego „Eddiego Orła", czyli Michaela Edwardsa, najgorszego skoczka igrzysk olimpijskich w Calgary. Orzeł miał być przedskoczkiem w Ga-Pa, ale uznano, że dla pana w wieku 50 lat to zajęcie zbyt niebezpieczne i Anglik pozostanie jedynie atrakcją zabawy z dzieciakami na małym progu w Oberstdorfie. Główną nagrodą dla zwycięzcy będzie auto i spory czek, dojdzie jeszcze statuetka złotego orła. Kolejna nowość – po 2000 euro dostaną zwycięzcy kwalifikacji. Kroniki 61 turniejów zapisały tylko jedno polskie nazwisko końcowego zwycięzcy – cała Polska pamiętała, jak Adam Małysz świętował w 2001 roku triumf w Bischofshofen. Ostatnie sukcesy polskich skoczków sprawiają, że powtórka z Małysza wreszcie wydaje się realna.
62. Turniej czterech skoczni
Oberstdorf