Uczeni już od kilku dekad rozważają w poważnym tonie możliwość osiedlania się na planetach poza Układem Słonecznym. Rozważania te opierają się na twierdzeniu mającym naukowe podstawy, które brzmi: w dłuższej perspektywie Ziemia nie jest pewnym miejscem dla osadnictwa, nie zapewni ludzkości bezpieczeństwa żywnościowego i energetycznego, dlatego nadejdzie dzień, w którym trzeba będzie zmienić dom.
Jednak te naukowe rozważania napotykają barierę, na razie nie do przezwyciężenia – wszystkie dotychczas zgromadzone naukowe dane wskazują, że odległości między układami planetarnymi wokół gwiazd są tak duże, że uniemożliwiają podróże żywym istotom. Dystans dzielący Układ Słoneczny od najbliższej gwiazdy Proxima Centauri (dotychczas nie potwierdzono istnienia wokół niej planet) wynosi 4,2 roku świetlnego, czyli 40 bilionów kilometrów.
Pokonanie tego dystansu wahadłowcem (są już wycofane z eksploatacji) osiągającym prędkość 7,8 km/s (ok. 28 tys. km/h) zajęłoby ponad 160 tys. lat. W historii eksploatacji kosmosu największą prędkość osiągnęła sonda Helios 2, która skorzystała z asysty grawitacyjnej Słońca i osiągnęła 70,2 km/s, tj. prawie 253 tys. km/h. Z taką prędkością mknęłaby do Proxima Centauri 18 tysięcy lat. Nawet gdyby wielokrotnie skrócić czas takiej podróży, i tak byłby liczony w tysiącach lat.
Pokonanie takiego dystansu wymagałoby pokoleniowego statku kosmicznego, takiego, w którym rodziłyby się, żyły i umierały kolejne generacje astronautów przed osiągnięciem celu.
– Załodze, która wybierze się z misją kolonizacyjną w kosmos i będzie podróżować przez wiele pokoleń, położna będzie tak samo potrzebna jak ekspert od systemu napędowego – uważa antropolog John Moore z Uniwersytetu Florydy.