Prawdopodobnie najbardziej emocjonalne wypowiedzi pojawią się, jeżeli się potwierdzi, iż niektórzy z terrorystów dotarli do Europy jako uchodźcy z Bliskiego Wschodu. Unijna polityka imigracyjna przeżyje kolejny wstrząs.
Do poprzedniego doszło we wrześniu, gdy świat obiegło zdjęcie zwłok małego Aylana Kurdiego na tureckiej plaży. Stał się symbolem tragedii uchodźców i otworzył serca i granice (nie wszystkie, ale wiele). Muzułmanin, który z tego otwarcia skorzystał, by zaatakować Paryż, stanie się symbolem zatrzaśnięcia granic (zaczęły się zamykać już wcześniej) i zamknięcia się (wielu) serc na krzywdę uchodźców.
Emocjom uległa i nowa polska dyplomacja. Kilkanaście godzin po tragedii przyszły minister ds. europejskich Konrad Szymański zasugerował, że w obecnej sytuacji Polska nie może się już wywiązać ze złożonej przez poprzedni rząd obietnicy przyjęcia kilku tysięcy uchodźców. Po kolejnych godzinach okazało się, że PiS nie zamierza łamać zobowiązań, ale wypowiedź Szymańskiego nadal żyje w mediach i szkodzi wizerunkowi Polski. A teraz słowa trzeba szczególnie ważyć. I przebijać się do opinii publicznej z najoczywistszymi twierdzeniami: nie wszyscy muzułmanie to terroryści i nie wszyscy muzułmańscy uchodźcy to dżihadyści.
Niestety, w Polsce najgłośniej o tych oczywistościach mówią ci, którzy nie są wiarygodni, bo niedawno z zachwytem przyjmowali słowa pisarki Olgi Tokarczuk, która postawiła znak równości między Polakami a właścicielami niewolników i mordercami Żydów. Podwójne standardy bardzo szkodzą w debatach na drażliwe tematy.
Obie skrajności – całkowite otwarcie i całkowite zamknięcie na uchodźców – są złe, ale o nich najwięcej słyszymy.