Kilka miesięcy temu ekonomiści A.T. Kearney opublikowali raport, w którym przewidywali, że w latach 2019–2023 zachodnia Europa będzie się rozwijała w tempie 2 proc. rocznie, czyli nawet szybciej, niż Ameryka Północna. Tymczasem strefa euro, jak się zdaje, jest bliska recesji. Tamten scenariusz jest nieaktualny?
Samo spowolnienie w strefie euro nie jest dla mnie specjalnym zaskoczeniem. W moich rozmowach z ludźmi z firm już ponad dwa lata temu pojawiał się często wątek, że 2019 r. będzie okresem pogorszenia koniunktury. Szczególnie w sektorze bankowym ten pogląd był dość powszechny. Mniej więcej półtora roku temu wyraźnie zmienił się charakter naszej pracy. Podczas gdy trzy, cztery lata temu zajmowaliśmy się głównie doradztwem dla firm, które chciały się rozwijać, wprowadzać nowe produkty, wchodzić na nowe rynki, to ostatnio zajmujemy się głównie optymalizacją kosztów. Firmy ewidentnie przygotowują się na spowolnienie. Jego skala jest głębsza, niż oczekiwaliśmy, choć nadal nie spodziewamy się kryzysu.
Skąd wśród firm ten pesymizm?
Po pierwsze, faza ożywienia trwa już długo. Stąd dość powszechne przekonanie, że jesteśmy na szczycie cyklu koniunkturalnego i lepiej już nie będzie. Z tego punktu widać tylko drogę w dół. A na to nakłada się niepewność związaną z sytuacją polityczną w wielu krajach. Ten zestaw czynników występuje też w Polsce.
Polskie firmy za barierę rozwoju uważają niedobór pracowników i wzrost kosztów pracy...