Aby na sześć tygodni przed spodziewaną datą inauguracji miliarder został pozbawiony prezydentury, przynajmniej 37 elektorów musiałoby głosować inaczej, niż zrobiła to większość wyborców w ich stanach 8 listopada. W niedzielę wydawało się to bardzo mało prawdopodobne, bo nawet według najbardziej radykalnych ocen, taką opcję „rozważało" maksymalnie 25 elektorów, a tylko jeden, Chris Suprun z Teksasu, jasno zapowiedział, że nie poprze Donalda Trumpa. Jednak, jak ostrzegają amerykańscy eksperci, żyjemy w czasach, w których każda prognoza jest obarczona poważnym ryzykiem błędu. Także ta.
Od kilku tygodni 306 elektorów, którzy zgodnie z wynikami wyborów powinni poprzeć Trumpa, jest dosłownie bombardowanych e-mailami, listami i apelami o wskazanie innego kandydata. Powodów jest wiele. Jednym jest to, że Hillary Clinton otrzymała prawie o 3 miliony głosów więcej niż Trump. Jeszcze nigdy w historii USA prezydent nie został wybrany przy tak dużej przewadze rywala.
Innym problemem jest Rosja. W sobotę szef FBI James Comey przyznał, że zgadza się z opublikowanym kilka dni wcześniej raportem CIA, wskazując na bezpośredni udział Władimira Putina w akcji wdarcia się do skrzynki mailowej szefa kampanii Clinton Johna Podesty i szerzej czołowych działaczy Narodowego Komitetu Demokratycznego. Zdaniem Comeya nie ulega teraz wątpliwości, że Kreml chciał w ten sposób pomóc zwyciężyć Trumpowi.
Jest wreszcie zachowanie Trumpa już po zwycięstwie. Republikanin, który prezentował się jako przywódca rewolty „porzuconych przez globalizację" przeciwko „establishmentowi", mianował na kluczowe stanowiska w państwie ludzi ze ścisłej elity finansowej kraju, jak Rex Tillerson, szef Exxon-Mobil, który został nowym sekretarzem stanu. A swoimi tweetami podważa fundamentalne założenia amerykańskiej dyplomacji.
– W imię Boga, proszę nie głosować na Trumpa – takie, zdaniem „Washington Post", kartki otrzymuje na święta Carole Joyce, która jako elektorka z Arizony powinna oddać w poniedziałek głos na Trumpa. Inni elektorzy mają podobne przeżycia.