To była jedna z najbardziej zaciętych kampanii prezydenckich w historii Stanów Zjednoczonych, w których do samego końca nie wiadomo było kto wygra, bo w sondażach opinii publicznej kandydatów dzieliły zaledwie pojedyncze punkty procentowe.
Podobnie emocje towarzyszyły wyborcom we wtorkowy wieczór, w którym Amerykanie obserwowali napływające z całego kraju wyniki głosowania, a uwaga wszystkich skupiona była na kilku kluczowych stanach, w tym przede wszystkim na Florydzie, Arizone, Newadzie, New Hampshire, Ohio, Michigan, Wisconsin i Karolinie Północnej. To właśnie te stany decydowały, który z kandydatów prezydenckich zdobędzie więcej niż 270 z 538 głosów elektorskich potrzebnych do wygrania wyborów.
Przed północą, ku zaskoczeniu mediów głównego nurtu oraz rozczarowaniu demokratycznej połowy kraju i dużej części republikanów, szala zaczęła się przechylać w stronę wygranej republikańskiego kandydata, powodując też nerwowe reakcje na rynkach walutowych.
Jedną z pierwszych niespodzianek wieczoru była przewaga Donalda Trumpa w Ohio jednym z kluczowych stanów, w których demokratyczny kandydat dwukrotnie wygrał w poprzednich wyborach, i które tylko raz w 1944 r. zagłosowało większościowo na przegrywającego kandydata. Potem republikański kandydat zdobył większość głosów w Karolinie Północnej, która już po raz drugi poparła republikańskiego kandydata w wyborach prezydenckich oraz na Florydzie – w ważnym stanie z 29 głosami elektorskimi, gdzie Clinton – jak się okazuje – nie pomogło poparcie Latynosów, które w tych wyborach, według wstępnych szacunków, było dwa razy większe niż w poprzednich. Po stronie republikańskiego kandydata wydaje się też opowiadać Georgia z 16 głosami elektorskimi i Iowa.
Clinton zdobyła większość w Oregonie, Waszyngtonie, ale także wahadłowej Wirginii, Newadzie i Kolorado. Zwycięstwa te jak na razie nie dają jej 270 głosów elektorskich, wymaganej do zdobycia prezydentury. Donald Trump wyprzeda ją o około 30 punktów.