Jędrzej Bielecki o wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA

Wybór Donalda Trumpa to krzyk desperacji.

Aktualizacja: 09.11.2016 10:20 Publikacja: 09.11.2016 10:13

Jędrzej Bielecki o wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA

Foto: AFP

Amerykańska demokracja, jedna z najstarszych na świecie, po raz pierwszy postawiła na człowieka  bez żadnego doświadczenia w służbie publicznej: ani w polityce, ani w armii. Kandydata, który zapowiedział wywrócenie obecnego establishmentu, zerwanie z dotychczasowymi sojusznikami, rezygnację z promowania na świecie takich wartości, jak demokracja i prawa człowieka. Dla którego wszystko może być przecież do przehandlowania, jak w biznesie. I który przez lata budował swoje imperium finansowe na wyzyskiwaniu takich samych przeciętnych Amerykanów, jak ci, którzy teraz stanowią gros jego elektoratu.

Tak radykalny wybór można tłumaczyć tylko dojściem Stanów Zjednoczonych do ściany. Mówimy o społeczeństwie, które od zarania łączyła nie wspólna historia czy pochodzenie, ale „american dream”, przeświadczenie, że każdy może się dorobić, żyć lepiej od rodziców.

To „marzenie” już od pewnego czasu przestało być prawdą. Ale do tej pory większość Amerykanów wierzyła, że ich porażka nie jest spowodowana złą organizacją kraju tylko osobistą nieudolnością. – Skoro sukces mógł odnieść w USA Bill Gates, to i ja mogłem – rozumowano za oceanem.

I nagle ten mit się rozwiał. Król stał się nagi. Amerykanie odkryli, że ich kraj jednak nie daje wszystkim równych szans, że polaryzacja dochodów osiąga skandaliczne rozmiary, że życie przeciętnego Amerykanina nie tylko jest marne ale nie ma perspektyw, aby się poprawiło.

To wszystko będzie miało kolosalne konsekwencje nie tylko dla Stanów Zjednoczonych. W końcu Ameryka była wzorem dla wolnego świata. Teraz kiedy sama podważa swój model może okazać się, że to inni będą wyznaczać wzory zachowań: Rosja czy może Chiny. A wybór Amerykanów co najwyżej zachęci do pójścia ich drogą populistów gdzie indziej, zaczynając od Francji i Marine Le Pen.
Pozostaje jednak jeden powód do optymizmu. Trump, który tak krytykował instytucje amerykańskiego życia publicznego, właśnie dzięki nim doszedł do najwyższego stanowiska na świecie. Skanalizował frustracje, które w wielu innych krajach przybrałyby formę walki zbrojnej czy migracji.

Spełnienie ogromnych, rozbudzonych w czasie kampanii oczekiwań będzie teraz bardzo trudno. Ale jeśli Trumpowi się uda, Ameryka wyjdzie z tego wzmocniona jak nigdy. Mimo wszystko trzeba za nowego prezydenta trzymać kciuki.

Amerykańska demokracja, jedna z najstarszych na świecie, po raz pierwszy postawiła na człowieka  bez żadnego doświadczenia w służbie publicznej: ani w polityce, ani w armii. Kandydata, który zapowiedział wywrócenie obecnego establishmentu, zerwanie z dotychczasowymi sojusznikami, rezygnację z promowania na świecie takich wartości, jak demokracja i prawa człowieka. Dla którego wszystko może być przecież do przehandlowania, jak w biznesie. I który przez lata budował swoje imperium finansowe na wyzyskiwaniu takich samych przeciętnych Amerykanów, jak ci, którzy teraz stanowią gros jego elektoratu.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Kraj
Zagramy z Walią w koszulkach z nieprawidłowym godłem. Orła wzięto z Wikipedii
Kraj
Szef BBN: Rosyjska rakieta nie powinna być natychmiast strącona
Kraj
Afera zbożowa wciąż nierozliczona. Coraz więcej firm podejrzanych o handel "zbożem technicznym" z Ukrainy
Kraj
Kraków. Zniknęło niebezpieczne urządzenie. Agencja Atomistyki ostrzega
Kraj
Konferencja Tadeusz Czacki Model United Nations