Trudno nie zauważyć, że Polakom żyje się lepiej, a większość wskaźników – od niskiego bezrobocia po wzrost PKB – nastraja pozytywnie. Tyle tylko, że jak dotąd Polacy nie nagradzali partii, za których czasów była dobra sytuacja ekonomiczna. Lider PiS Jarosław Kaczyński wie, że sama obietnica, że nadal będzie dobrze, może nie zmobilizować wystarczająco wyborców. Wbrew temu, co sam mówił, to negatywne emocje najbardziej mobilizują ludzi do głosowania. Dlatego też odwołał się do wyższej, etycznej sankcji mającej legitymizować rządy jego partii. Jego głównym przekazem był apel o przedłużenie mandatu PiS do rządzenia nie tylko po to, by – jak to określił – wykorzystać dobry czas dla Polski, ale też by zatrzymać „ofensywę zła". Jarosław Kaczyński nie chce być tylko liderem ugrupowania, które sprawiło, że gospodarka się rozwija, które ogranicza się do zarządzania państwem. On chce być prorokiem wyznaczającym cele moralne i realizującym je. Narzędziem Historii. Zwykłe konkurowanie z politycznymi oponentami jest przecież takie przeciętne. PiS nie konkuruje, PiS walczy ze złem.

Z jednej strony to zrozumiała tendencja – nikt nie chce po prostu rządzić, cieszyć się konfiturami, jakie płyną dla ludzi obozu prawicy z renty władzy. Każdy chce w swym działaniu dopatrywać się realizacji planów Opatrzności, pisać historię czy realizować pragnienie opisane właściwie w najstarszym motywie światowej kultury – od starożytnych eposów aż po „Gwiezdne wojny", czyli walkę dobra ze złem. Tyle tylko, że to, co napędza literaturę i kino, w rzeczywistości politycznej może być niebezpieczne. Bo zmiana demokratycznej polityki, w której konkurują ze sobą różne wizje tego, jak urządzić życie wspólnoty, w manichejski spór dobra ze złem ma potężne konsekwencje. Po pierwsze, nasi przeciwnicy przestają być politycznymi konkurentami, oni stają po stronie zła. Po drugie, nie tylko wrogowie, ale również ci, którzy nas nie wspierają, stają po stronie zła. Ogłoszenie, że PiS nie tyle bierze udział w demokratycznym wyścigu o władzę, ile prowadzi walkę z siłami zła, to także sygnał do własnego zaplecza – nam wolno więcej, możemy grać ostrzej, mocniej faulować, postępować na granicy moralności, bo za nami stoi wyższe dobro. Konsekwencje tego widzieliśmy wiele razy w ciągu ostatnich czterech lat.

Ale również opozycja ma poważny problem z tym, jak dobra jest gospodarcza sytuacja w kraju. Politycy Platformy Obywatelskiej ruszyli w Polskę, by rozmawiać z rodakami i namawiać ich do głosowania na opozycję, co dokumentują w mediach społecznościowych mniej lub bardziej mądrymi zdjęciami i filmikami. Sprawiają wrażenie, że znacznie bardziej niż na przekonaniu Polaków zależy im na tym, by przekonać samych siebie, że ciężko pracują, że prowadzą kampanię blisko ludzi. Problem bowiem w tym, co tym ludziom opozycja ma do zaoferowania. Co może zaproponować wyborcom PiS, którym wzrost gospodarczy i transfery socjalne radykalnie poprawiły jakość życia? Czy mówienie o pozycji Polski w Unii Europejskiej, o praworządności, o Trybunale Konstytucyjnym, Sądzie Najwyższym – choć ważne – przekona sympatyków PiS? W 2015 r. PiS wygrał wybory, bo przedstawił społeczeństwu alternatywną dla tego, co znali z czasów rządów PO–PSL, wizję Polski. Jaką pociągającą wizję Polski mają do zaproponowania Polakom politycy liberalnej opozycji, poza tym, że chcą odsunąć PiS od władzy?