Nikt rozsądny nie oczekuje publicznego prania brudów na sprawach rozwodowych ani procesów o szpiegostwo przy pełnej sali. Nie sposób jednak znaleźć sensownego powodu, by odmawiać mediom dostępu do akt zakończonego śledztwa w sprawie głośnego wypadku limuzyny premier Szydło, w którym ucierpieli szefowa rządu i dwaj oficerowie BOR. Śledczy pracę skończyli, wysyłając do sądu w Oświęcimiu wniosek o uznanie winy kierowcy seicento i warunkowe umorzenie sprawy. To chyba naturalne, że chcielibyśmy poznać ekspertyzy biegłych, które doprowadziły prokuraturę do wniosku o braku winy prowadzących kolumnę BOR, a stwierdziły ją u Sebastiana K. Mimo że nie udało się ustalić, czy rządowe audi wiozące panią premier do domu miało włączoną sygnalizację czyniącą je pojazdem uprzywilejowanym.

Odmowa dostępu do tych dokumentów dziwi i rodzi podejrzenia. Być może bezpodstawne, ale trudno to ocenić, nie zapoznając się z opiniami biegłych. Czemu nie było podobnych problemów w sprawach o zabójstwo Marka Papały czy innych przestępstw? Jakie protesty słyszelibyśmy, gdyby nie pozwalano się zapoznać z opiniami ekspertów w sprawie katastrofy smoleńskiej? To niepotrzebne tworzenie problemów przez sąd, który nie dość, że odmówił wglądu w te dokumenty, to jeszcze nie uzasadnił swojej decyzji.

„Każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpoznania sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd" – głosi nasza konstytucja. I proces powinien być jawny. Dzięki tej jawności dowiemy się też, czy był bezstronny i niezawisły. Temida, choć ślepa, musi się dzielić wiedzą ze społeczeństwem.