Tysiące spotkań, setki wywiadów: Manfred Weber od miesięcy oddaje się bez reszty walce o stanowisko nowego szefa Komisji Europejskiej. Polityk z bawarskiej CSU liczy, że tak jak w 2014 r., tę najważniejszą funkcję w unijnej centrali dostanie kandydat frakcji politycznej, która w wyniku wyborów 23–26 maja uzyska najwięcej deputowanych w zgromadzeniu w Strasburgu. Pięć lat temu, tak jak dziś, była nią Europejska Partia Ludowa (EPP), która przeforsowała na czele europejskiej egzekutywy Jeana-Claude'a Junckera. Jednak wtedy z 221 deputowanymi w 751-osobowym parlamencie chadecy mieli niezwykle silną pozycję. Najnowsze sondaże dają im zaś teraz ledwie 171 posłów.
Ponieważ poważne straty (ze 191 do 148 deputowanych) najpewniej zanotują też socjaliści, którzy od 15 lat są stałym partnerem EPP w budowaniu koalicji większościowych w europarlamencie, pozycja Webera jest o wiele słabsza niż Junckera w 2014 r.
To oznacza powrót przynajmniej do pewnego stopnia do tradycyjnego mechanizmu podziału pięciu najważniejszych stanowisk w Unii (szefa KE, Rady Europejskiej, europarlamentu, Europejskiego Banku Centralnego oraz przedstawiciela ds. zagranicznych) – przez przywódców „28". Donald Tusk zaprosił ich na kolację na 28 maja, a więc tuż po wyborach. Wtedy ma zostać podjęta pierwsza próba rozdziału pięciu stanowisk.
Lista się wydłuża
– Jeśli przywódcy Unii wykażą wyobraźnię i zadbają o równowagę geograficzną i polityczną przy podziale kluczowych funkcji, jest całkowicie możliwe, że do ostatecznego porozumienia dojdzie już w czerwcu – mówią „Rz" wysokiej rangi unijne źródła dyplomatyczne.
W takiej sytuacji eurodeputowanym pozostałoby już tylko zadanie zatwierdzenia ustalonych kandydatur.