Niezapięcie pasów to coraz częstszy zarzut firm ubezpieczeniowych, które w ten sposób próbują ograniczyć odpowiedzialność i dzięki temu wypłacić niższe odszkodowanie. Przekonał się o tym poszkodowany w wypadku, którego sprawa dotarła aż do Sądu Najwyższego. Jechał na tylnym siedzeniu samochodu bez zapiętych pasów, dlatego stracił 30 proc. powypadkowego odszkodowania (konkretnie 90 tys. zł, a z kosztami procesu ponad 100 tys. zł).
Czytaj także: Picie alkoholu z kierowcą zmniejsza odszkodowanie za wypadek
I tak miał szczęście. Mógł stracić dużo więcej, gdyż Sąd Apelacyjny w Białymstoku oszacował jego przyczynienie się do własnej szkody aż na 50 proc. Udział poszkodowanego zmiarkował dopiero Sąd Najwyższy.
Nie miało go co zatrzymać
W trakcie feralnej jazdy poszkodowany siedział na środkowym miejscu na tylnym siedzeniu golfa, bez pasów. W trakcie zderzenia auta jako jedyny doznał poważnych obrażeń, zwłaszcza głowy. Mówiąc krótko, nie miało go co zatrzymać.
Za sam wypadek odpowiada oczywiście kierowca golfa, który w trakcie wyprzedzania pojazdu, ponaddwukrotnie przekraczając dozwoloną prędkość, doprowadził do zderzenia z sygnalizującym skręt w lewo autem z naprzeciwka. Został za to skazany. Poszkodowany w wypadku pasażer golfa pozwał towarzystwo ubezpieczające auto o zadośćuczynienie za szkody na zdrowiu. A były one poważne, gdyż nie jest w stanie pracować. Sądy wyceniły je na 300 tys. zł, ale aż tyle nie zasądziły.