Siostrzane mecze nie zawsze były interesujące (Serena prowadzi 17:12), wprost przeciwnie, niektóre były tak nudne, że podejrzewano ojca tenisistek Richarda Williamsa, że ustala, kto ma wygrać.
Gdy dwie dziewczyny z koralikami we włosach pojawiły się na światowych kortach pod koniec XX wieku, jako pierwsza sukcesy odnosiła Venus. Serena potrzebowała więcej czasu, by dojrzeć. Ale gdy to już się stało, zaczął jechać walec, który zatrzymał się na 23 wielkoszlemowych zwycięstwach (Venus ma ich 7). Ostatni mecz, w finale ubiegłorocznego Australian Open, Serena wygrała 6:4, 6:4.
Dziś po koralikach nie ma już śladu, obie siostry to kobiety po przejściach i chorobach. Gdyby trzy lata temu Serena wygrała US Open i zdobyła, jako pierwsza po Steffi Graf, klasycznego Wielkiego Szlema, jej kariera mogłaby mieć inny dalszy ciąg. Ale przegrała w półfinale z Włoszką Robertą Vinci i długo wychodziła z szoku. Wróciła, znów wygrywa, jednak po urodzeniu dziecka już tak nie straszy, choć wygląda jeszcze potężniej.
Andy Murray w Nowym Jorku grał w Wielkim Szlemie pierwszy raz od ubiegłorocznego Wimbledonu i styczniowej operacji biodra. Pierwszą rundę przeszedł, ale w drugiej padł w starciu z Fernando Verdasco. Hiszpan wygrał 7:5, 2:6, 6:4, 6:4 i zagra z Juanem Martinem del Potro o miejsce w 1/8 finału. Broniący tytułu Rafael Nadal pokonał Kanadyjczyka Vaska Pospisila 6:3, 6:4, 6:2.
Tematem większości rozmów w nowojorskiej szatni jest niebywały upał. Zawodnicy wymiotują, skarżą się na zawroty głowy, mają skurcze. Podczas dozwolonej wyjątkowo 10-minutowej przerwy między trzecim a czwartym setem (kobiety mają do niej prawo od dawna – między setem drugim i trzecim) Novak Djoković wszedł do wanny z lodem.