„Halka” niemal naga

W Wiedniu Mariusz Treliński odarł bohaterów Moniuszki z bagażu tradycji i pokazał prawdziwie ludzki dramat.

Aktualizacja: 16.12.2019 09:09 Publikacja: 16.12.2019 09:01

Foto: MONIKA RITTERSHAUS/THEATER AN DER WIEN.

W inscenizacji „Halki’ w Theater an der Wien nie ma nic, co od ponad 150 lat kojarzy nam się z tym dziełem. Nie ma góralskich strojów i kontuszy, brak mazura, pałacu Stolnika i wiejskiego kościółka, a nawet gór na horyzoncie. Do lamusa historii odeszły kanoniczne interpretacje: ta Leona Schillera – z czasów socrealizmu – widząca w operze Stanisława Moniuszki obraz społecznego wyzysku i te późniejsze Marii Fołtyn – pełne folklorystycznego i historycznego rozmachu.

Wiedeński spektakl jest jak czarno-biały film. I jak antyczna tragedia z obowiązkową jednością czasu i miejsca, akcji. A pokazane zdarzenia trzymają widzów w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny. Mariuszowi Trelińskiego udała się sztuka najtrudniejsza: odarłszy narodową operę z obowiązkowego, wydawałoby się, sztafażu, pokazał ponadczasowe emocje, tragedię, która może rozegrać się zawsze i wszędzie.

Akcja toczy się w latach 70. w gierkowskim PRL-u, co uświadamiają kostiumy Doroty Roqueplo i różne rekwizyty dodane do znakomitej scenografii Borisa Kudlićki. Wszyscy bohaterowie przebywają w jednym miejscu – w hotelu w Zakopanem – i choć to Polska ludowa, bez różnic klasowych, jednak niczym w filmie Roberta Altmana „Gosford Park” zdarzenia przenoszą się nieustannie z eleganckich pokoi i sali bankietowej na zaplecze, gdzie żyje i pracuje hotelowa służba.

Ta „Halka” zaczyna się już po tragedii. Jest trup, jest milicja dokonująca oględzin miejsca zdarzeń i jest Janusz rozpamiętujący, co się wydarzyło. Historia cofa się potem do początku…

Spektakl Mariusza Trelińskiego – i to pierwsze zaskoczenie – nie jest wyłącznie opowieścią o nieszczęśliwej góralskiej dziewczynie. Ma trójkę bohaterów: Halkę, Jontka i Janusza. Ten ostatni – co najbardziej zaskakujące – stał się wręcz najważniejszy. Wszystko, co się wydarzyło, oglądamy z jego perspektywy.

Janusz jest niemal cały czas obecny. Ulega zatarciu granica między tym, w czym uczestniczy, a tym, co przywołuje z pamięci. Jest realnością i wizją Halki. Z tych różnych urywków powstał portret mężczyzny pewnego siebie i słabego, szczerze zakochanego i cynicznego zarazem.

Tomasz Konieczny stworzył wybitną kreację wokalną, a przede wszystkim aktorską. Można zaryzykować twierdzenie, że w całej tradycji inscenizacyjnej „Halki” nie było równie wyrazistego, bogatego w niuanse, przejmującego Janusza, który choć drań, budzi współczucie.

Znakomity jest Piotr Beczała w roli Jontka. Ten góral bywał zazwyczaj pokazywany w sposób skrajny: jako kandydat na przywódcę ludowego powstania, albo jako męska ciamajda, bo nie potrafił zainteresować sobą Halki. W Theater an der Wien Jontek jest zdecydowany i męski. 

Reżyser zamienił go w kelnera z hotelowej restauracji, a Piotr Beczała potrafił sprawić, że przykuwa uwagę od pierwszego wejścia. Z nieodłącznym papierosem w ustach ma w sobie hardość i zdecydowanie, a każda wokalna fraza służy podkreśleniu charakteru Jontka.

Delikatna i krucha Amerykanka Corinne Winters nie przypomną podhalańskiej dziewczyny, ale jako pokojówka Halka jest krucha i dzika zarazem. Znakomicie opanowała polski tekst i jako śpiewaczka ma ekspresję, która pozwoliła jej w wielu momentach stać się równorzędną partnerką dwóch polskich śpiewaków.

Pod względem muzycznym spektakl w Theater an der Wien, który będzie tu grany do Sylwestra, prezentuje bardzo wyrównany poziom. Starannie dobrano pozostałych solistów (Natalia Kawałek – Zofia, Aleksiej Tichomirow – Stolnik, Łukasz Jakobski – Dziemba), świetnie śpiewa Arnold Schoenberg Chor, ale to przecież znakomity zespół.

Kolejnym bohaterem premiery stał się Łukasz Borowicz. Dyrygując wiedeńską orkiestrą radiową zadbał o to, by wraz ze śpiewakami stworzyć zwarty dramat i rzeczywiście się udało. Spektakl – co nieczęsto zdarzało się ostatnio Mariuszowi Trelińskiemu – jest niezwykle konsekwentny, jakby wręcz zrobiony na jednym oddechu, a wszystko ma swoje uzasadnienie.

Ciekawe jednak, jak ta „Halka” zostanie przyjęta przez naszych rodzimych obrońców tradycji, gdy w lutym inscenizacja trafi na scenę Opery Narodowej. Obecnemu na niedzielnej premierze w Wiedniu ministrowi kultury Piotrowi Glińskiemu bardzo się wszakże podobała.

W inscenizacji „Halki’ w Theater an der Wien nie ma nic, co od ponad 150 lat kojarzy nam się z tym dziełem. Nie ma góralskich strojów i kontuszy, brak mazura, pałacu Stolnika i wiejskiego kościółka, a nawet gór na horyzoncie. Do lamusa historii odeszły kanoniczne interpretacje: ta Leona Schillera – z czasów socrealizmu – widząca w operze Stanisława Moniuszki obraz społecznego wyzysku i te późniejsze Marii Fołtyn – pełne folklorystycznego i historycznego rozmachu.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Teatr
Łódzki festiwal nagradza i rozpoczyna serię prestiżowych festiwali teatralnych
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Teatr
Siedmioro chętnych na fotel dyrektorski po Monice Strzępce
Teatr
Premiera spektaklu "Wypiór", czyli Mickiewicz-wampir grasuje po Warszawie
Teatr
„Równi i równiejsi” wracają. „Folwark zwierzęcy” Orwella reżyseruje Jan Klata
Teatr
„Elisabeth Costello” w Nowym Teatrze. Andrzej Chyra gra diabła i małpę