Kalisz przekonywał, że "nie widzi żadnego interesu publicznego" w tym, by prokuratura - po zawiadomieniu Jarosława Kaczyńskiego - zajmowała się z urzędu podejrzeniem zniesławienia Kaczyńskiego przez "Gazetę Wyborczą" i posłów PO.

- Od lat polski SN, a potem Europejski Trybunał Praw Człowieka dookreślił, że dobra osobiste w stosunku do osób publicznych mają dużo mniejszą obronę niż w przypadku zwykłego obywatela - dodał Kalisz.

- Dlaczego Jarosław Kaczyński nie stanie, tak jak wielokrotnie stawał na Nowogrodzkiej, zaprosi wszystkich dziennikarzy i niech tę sprawę wyjaśni - apelował były minister spraw wewnętrznych.

Zdaniem Kalisza Kaczyński złożył zawiadomienie do prokuratury, aby ta "mogła je umorzyć umarzając jednocześnie" sprawę doniesienia Geralda Birgfellnera, oskarżającego Kaczyńskiego o oszustwo. - Pan powie i pański szef, że prokuratura jest niezależna - dodał Kalisz zwracając się do byłego rzecznika ministra sprawiedliwości, radnego PiS Sebastiana Kalety. 

Tymczasem Kaleta przekonywał, że z samych nagrań publikowanych przez "Gazetę Wyborczą" wynika tylko "ja cię nie mogę" (to wypowiedź Kaczyńskiego do tłumaczki utrwalona na jednym z opisanych nagrań). - Ale "Gazeta Wyborcza" obok tej sfery faktycznej jednak bardzo szeroko komentuje, interpretuje te zdarzenia - dodał Kaleta uzasadniając złożenie przez Kaczyńskiego doniesienia do prokuratury. - Towarzyszą tym informacjom komentarze, które znieważają Jarosława Kaczyńskiego - podkreślił.