Były to już czwarte przyspieszone wybory w ciągu dwóch lat, bo wcześniejsze nie wyłoniły stabilnej większości, która byłaby w stanie powołać rząd, jaki utrzymałby władzę dłużej niż kilka miesięcy. Również teraz nie ma żadnej stabilnej większości. Niemniej cały czas premierem jest Beniamin Netanjahu, któremu udaje się różnymi łamańcami wydłużać urzędowanie. Jest premierem Izraela od 2009 r., ale pełnił tę funkcję również kilka lat pod koniec ubiegłego wieku, więc jego premierostwo to niemal dwie dekady rządów. Ale nie chodzi mu o kolejny rekord, marzy mu się większość, która przegłosuje ustawę dającą mu pełen immunitet, bo ma kilka zarzutów korupcyjnych.

Nie chodzi mi jednak o tajniki izraelskiej polityki, ale o ciekawe zjawisko, z którego wnioski powinna wyciągnąć również prawica w Polsce. Prawica, bo Izrael w ciągu ostatnich lat przesunął się na prawo. Partie jednoznacznie prawicowe dostały w marcu 54 proc. mandatów, czyli 65 spośród 120 miejsc w Knesecie. Jeśli zważymy, że do parlamentu dostało się ośmiu przedstawicieli partii arabskich, okaże się, że na lewicę czy partie centrolewicowe przypada niecałe 40 proc. Obecna i historyczna socjaldemokracja, która wydała z siebie takie postaci, jak Ben Gurion, Szamir czy Peres, wprowadziła do parlamentu siedmiu przedstawicieli.

Choć te wybory obserwowałem z Warszawy (pierwsze i drugie relacjonowałem dla „Rzeczpospolitej" z Izraela), to we wszystkich były właściwie dwa główne tematy: czy premierem ma dalej być Bibi (jak zdrabniają Izraelczycy imię premiera) oraz to, czy Izrael ma być państwem świeckim. Spór polityczny kręci się więc wokół jednej silnej postaci oraz spraw kulturowych. Do Knesetu weszło aż sześć partii prawicowych, liderzy większości z nich (to samo dotyczy zresztą partii antyprawicowych) albo sami byli w kierowanym przez Netanjahu Likudzie, albo zasiadali jako koalicjanci w którymś z jego kolejnych rządów. To więc charyzmatyczny Bibi jest punktem odniesienia. Wielu jego przeciwników uważało, że pandemia i to, jak słabo początkowo radził sobie z nią Izrael, zatopi premiera, ale najlepiej na świecie przeprowadzona akcja szczepień sprawiła, że to nie covid był tematem numer jeden, ale takie sprawy jak rola Izraela na świecie, relacje z USA i Rosją, bezpieczeństwo, normalizacja stosunków z państwami arabskimi itp.




Drugim polem sporu jest właśnie spór kulturowy. Świeckim partiom nie w smak są przywileje, jakimi cieszą się ortodoksyjni Żydzi, którzy lekceważyli obostrzenia covidowe. Religia też jest punktem odniesienia do kwestii postulatów środowisk LGBT. Lider prawicowych Religijnych Syjonistów uważany jest za homofoba, a Nowa Nadzieja, która powstała z secesjonistów z Likudu, jest zwolennikiem twardej polityki ws. Zachodniego Brzegu, ale na postulaty środowisk LGBT jest otwarta. Najostrzej za świeckością państwa opowiada się lewicowa partia Awigdora Liebermana Nasz Dom Izrael, którą popierają emigranci z byłego ZSRR, dla których religia, która reguluje część przepisów państwowych (np. śluby), jest głównym wrogiem. Skądś to znamy? Gdyby wszystkie partie prawicowe wystartowały razem lub były w stanie się dogadać, nie byłoby problemu ze stworzeniem większości. Ale część prawicy to zaprzysięgli przeciwnicy Netanjahu. I właśnie to jest ciekawym zjawiskiem, które warto obserwować z Polski. Długa dominacja jednej partii na prawicy może spowodować zmęczenie i odrywanie się kolejnych grup skonfliktowanych z liderem. I mimo dominacji prawicy ideowej w Izraelu przez to, że istnieje prawica niezależna od Netanjahu, nie może ona zbudować stabilnej większości. Czy nie jesteśmy świadkami początku takiego procesu również w Polsce?