– Wykorzystując zbliżające się wybory prezydenckie, różne siły polityczne zjednoczyły się, by zneutralizować zagrożenie związane z antykorupcyjnymi śledztwami – powiedział „Rzeczpospolitej" kijowski analityk Wiaczesław Fesenko.
Decyzja Sądu – mająca w życiu publicznym Kijowa efekt eksplodującej bomby – weszła w życie w chwili ogłoszenia. Uznał on, że przyjęte w 2015 r. poprawki do kodeksu karnego „naruszają zasadę domniemania niewinności oskarżonego i zmuszają go do udowadniania, skąd pochodzi jego majątek". Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy (NABU) poinformowało, że w tej sytuacji musi umorzyć 50–65 śledztw, m.in. przeciwko byłemu zastępcy szefa ukraińskiej służby bezpieczeństwa, byłemu ministrowi infrastruktury, szefowi Państwowej Służby Audytorskiej czy wojskowemu prokuratorowi ze strefy działań wojennych w Donbasie.
– Do wielu sędziów Sądu Konstytucyjnego też mamy pytania w sprawie bezprawnego bogacenia się lub poziomu życia ich lub ich rodzin nieodpowiadającego oficjalnym dochodom – zagroziła szefowa parlamentarnej komisji spraw zagranicznych Anna Hopko.
Z pytaniem o konstytucyjność zmian w kodeksie karnym na przełomie roku do Sądu zwróciła się grupa ok. 50 deputowanych z większości frakcji parlamentarnych (zarówno rządzących Bloku Petra Poroszenki i Narodowego Frontu Arsenija Jaceniuka czy opozycyjnych).
– Unia Europejska nie będzie karała Ukraińców za tę decyzję – ze swej strony próbowała przekonać rzeczniczka Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wszyscy bowiem w Kijowie przypominają, że walka z korupcją, w tym utworzenie niezależnych od władz instytucji ją prowadzących, było warunkiem wprowadzenia ruchu bezwizowego między UE a Ukrainą. Ale też porozumienia z Międzynarodowym Funduszem Walutowym.