Kończy się epoka Dalii Grybauskaite w litewskiej polityce. Po dziesięciu latach formalnie bezpartyjna prezydent (w działaniach zazwyczaj prawicowa, a w odniesieniu do kwestii ważnych dla Polski – wręcz nacjonalistyczna) przekaże władzę na krajowym podwórku i – jak wiele na to wskazuje – zawalczy na międzynarodowym boisku jako szefowa międzynarodowej organizacji. Ma władzę większą, niż jej formalnie przysługuje, to ona reprezentuje kraj na szczytach UE i NATO, choć wcale tak być nie musi, żaden szef rządu nie ośmielił się jednak z nią o to rywalizować. Nie wiadomo, czy następca utrzyma taką pozycję, czy też więcej do powiedzenia w sprawach zagranicznych będzie miał premier.
Zapewne takiej zmiany nie chciałby obecny szef rządu Saulius Skvernelis, jeżeli to on wygrałby wybory prezydenckie. Jest w trójce faworytów przed pierwszą turą, która odbędzie się w najbliższą niedzielę. Wszystko rozstrzygnie się w drugiej turze – 26 maja.
Oprócz Skvernelisa podobne notowania sondażowe (poparcie około jednej piątej badanych) mają ekonomista i bankowiec Gitanas Nauseda oraz była minister finansów Ingrida Šimonyte. Na Litwie wygląda to już jak tradycja, że prezydentem zostaje polityk oficjalnie bezpartyjny. Bezpartyjni są główni kandydaci tych wyborów. Premier Skvernelis stoi na czele rządu sformowanego przez rozchybotany politycznie Związek Chłopów i Zielonych, jego samego można uznać za centrolewicowego.
Šimonyte jest centroprawicowa, a może nawet centrowa, ale oficjalnie wspiera ją Partia Konserwatywna (raczej mocno prawicowa), a mniej oficjalnie Grybauskaite. To Nauseda najbardziej dba o elektorat prawicowy i nacjonalistyczny.
– Trudno prognozować, kto przejdzie do drugiej tury. Ta trójka idzie łeb w łeb. Wiele będzie zależało od frekwencji na prowincji. Tak zwani prości ludzie wolą premiera Skvernelisa, poza tak zwanymi patriotami – mówi „Rzeczpospolitej" Andrzej Pukszto, politolog z Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie.