Pod wieloma względami zdezaktualizował się już dawno (wspomniane w nim jako cel członkostwo Polski we Wspólnocie Europejskiej od 11 lat jest szczęśliwie faktem), ale w kwestiach ważnych dla Polonii w Niemczech nigdy nie został zrealizowany.
W traktacie pojawiły się dwa nierównoważne określenia – „mniejszość niemiecka w Polsce” i „osoby w Republice Federalnej Niemiec, posiadające niemieckie obywatelstwo, które są polskiego pochodzenia, albo przyznają się do języka, kultury lub tradycji polskiej”. Jednym i drugim miało przysługiwać wiele praw z zakresu oświaty i kultury. Ale „osoby” są traktowane znacznie gorzej niż mniejszość.
„Polska wydaje na nauczanie języka niemieckiego kilkakrotnie więcej niż Niemcy na nauczanie polskiego, choć w Niemczech jest więcej Polaków niż Niemców w Polsce, a Niemcy są bogatsze.
Z finansowaniem powinno być dokładnie odwrotnie”. To cytat z Radosława Sikorskiego. Powiedział tak, gdy już nie był szefem MSZ, ale marszałkiem Sejmu, i zebrało mu się na szczerość.
Berlin od zawsze ma wytłumaczenie: kulturą i oświatą zajmują się landy, rząd federalny nic nie może zrobić. Ale traktat podpisywał rząd federalny, i to on ma się z niego wywiązać.
Bez oświaty i kultury polskich „osób” w RFN będzie coraz mniej. Można się tylko domyślać, jak reagowałby Berlin, gdyby z winy Warszawy coraz mniej liczna stawała się mniejszość niemiecka w Polsce.