Pierwszy skok polskiego mistrza – 140,5 m z belki obniżonej o jeden stopień w porównaniu z innymi. Styl idealny, norweski sędzia dał notę maksymalną – 20 punktów – i trudno powiedzieć, czemu za nim nie poszli inni. Drugi skok – 141 m, z wiatrem w plecy, daleko za zieloną linię wskazującą granicę zwycięstwa.
Kamil Stoch dzielił i rządził przez dwa dni w Lillehammer, niepokój polskich kibiców wywołany niefortunnym zakończeniem rywalizacji w Oslo musiał minąć, o tamtym szóstym miejscu można było zapomnieć, patrząc, jak skacze polski mistrz olimpijski.
Organizatorzy konkursu postanowili nieco ożywić rywalizację, podnieśli belkę w porównaniu z prologiem i serią próbną. Efekt był – dużo ładnych skoków powyżej 130 metrów, ale tylko jeden skoczek był w stanie dwa razy przekroczyć granicę 140 m. Za Stochem też było pięknie: po pierwszej serii drugi Dawid Kubacki, trzeci Stefan Hula – widok, jakiego w zawodach Pucharu Świata jeszcze nie widziano.
Poniedziałkowy prolog, czyli kwalifikacje przed wtorkowymi emocjami na olimpijskim wzgórzu w Lillehammer, dał szansę startu całej polskiej szóstce. Kubacki, dzień po 28. urodzinach, potrafił podtrzymać opinię, że jest dziś drugim po Stochu. W połączeniu z doskonałym skokiem w prologu awansował na szóste miejsce w klasyfikacji turniejowej oraz umocnił pozycję w pierwszej dziesiątce Pucharu Świata. Hula też wypadł doskonale, choć spadł na dziewiąte miejsce.
Pozostali Polacy nieźle: Piotr Żyła i Jakub Wolny zakończyli konkurs w drugiej dziesiątce, wyłamał się tylko Maciej Kot.