Rz: W jaki sposób pańska rodzina znalazła się w Kazachstanie?
Anatol Diaczyński: Moi dziadkowie pochodzili z tak zwanego polskiego rejonu autonomicznego pod Żytomierzem. Rejon ten został utworzony w 1925 roku przez władze stalinowskie, które chciały pokazać, że w ZSRR dbają o wszystkie narodowości. Chcieli, by Polacy poszli do kołchozów i przyjęli ideologię bolszewicką. Nie udało się i już w 1935 roku rozpoczęły się czystki i aresztowania polskiej ludności. W 1936 roku Polaków ładowano do wagonów towarowych i wywożono do Kazachstanu. W ten sposób Stalin rozwiązał dwa problemy: pozbył się niepokornych Polaków i ich rękoma rozwijał rolnictwo w kraju, gdzie panowała absolutna dzicz. Tak wywieziono moich dziadków z czwórką dzieci, wśród których był mój ojciec. Musieli zaczynać wszystko od nowa, gdyż wylądowali w stepach, gdzie latem jest 40 stopni, a w zimie tyle samo, tylko na minusie. Po półtora roku pobytu w Kazachstanie mojego dziadka rozstrzelano jako „wroga narodu radzieckiego i polskiego szpiega".
Jak wyglądała pańska droga powrotu do ojczyzny?
Urodziłem się w Kazachstanie w 1951 roku. Do Polski przyjechałem z rodziną dopiero w 1995 roku. Stałem na czele Polonii w Kokczetawie i wiele razy przyjeżdżałem do Polski. Przez dłuższy czas szukałem miejsca, które przyjęłoby moją rodzinę. Nie było to łatwe, gdyż patrzono na nas jak na jakichś obcych. Byliśmy jedną z pierwszych rodzin, które powróciły do kraju. Dzięki Bogu miejsce dla nas znalazło się w Stalowej Woli. Po interwencji pani senator Janiny Sagatowskiej lokalne władze wysłały mi zaproszenie i w ten sposób wróciliśmy do ojczyzny. Wtedy nie było ustawy o repatriacji, ale nawet po jej wprowadzeniu wiele się nie zmieniło.
Według oficjalnych statystyk MSW w ramach ustawy o repatriacji do Polski wróciło 5 tys. osób...