Piotr Kowalczuk z Rzymu
W zeszłym tygodniu w przyjętej ustawie o związkach gejowskich prawa do adopcji przepchnąć się nie udało. Debora Serrachiani, wiceszefowa partii premiera Matteo Renziego, zapowiedziała, że „już w przyszłym tygodniu ruszą prace nad ustawą dotyczącą adopcji dzieci, żeby było jasne: prawa do adopcji dla wszystkich". Pani minister ds. reform Elena Boschi dodała, że chodzi o pary homoseksualne, a także o osoby samotne.
Te zapowiedzi dziwią, bo nie dalej jak w ubiegły czwartek, by wygrać połączone z wotum zaufania głosowanie nad ustawą o związkach gejowskich (tzw. ustawą Cirinna, od nazwiska promotorki), premier Renzi zmuszony był zapis o adopcji wycofać. Tym bardziej że przeciwny mu był partner koalicyjny Nowa Centroprawica. Co więcej, by te związki zbytnio nie przypominały małżeństw, znikł zapis zobowiązujący partnerów do wierności. Kilkuset heteroseksualnych małżonków już wysłało nie do końca poważny list do prezydenta Sergio Mattarelli, w którym domagają się również, i to zapisanego w konstytucji, prawa do skoku w bok.
Nie tylko politycy i media prawicy wskazują, że postępowcy usiłują wyrzuconą drzwiami w Senacie adopcję gejowską wepchnąć oknem. Trudno ten upór tłumaczyć inaczej niż ideologią i pędem ku inżynierii społecznej, jeśli zważyć, że we wszystkich sondażach 65–75 proc. respondentów nie godzi się na jakąkolwiek formę adopcji dzieci przez pary homoseksualne.
Z ustawy Cirinna wycofano zapis o prawie do adopcji biologicznego dziecka homoseksualnego partnera. Nie wiedzieć czemu użyto angielskiego terminu „stepchild adoption". Łamiący sobie na nim języki włoscy politycy i dziennikarze (ze znajomością angielskiego w Italii jest bardzo krucho) stali się natychmiast bohaterami programów satyrycznych. Niby chodziło o dzieci pochodzące z poprzednich, heteroseksualnych związków.