W piątek po południu protestujący zaczęlo wznosić barykady, podpalili kilka stacji metra, podpalili także autobus i napadali na sklepy. Doszło do starć z policją. która użyła armatek wodnych i gazu łzawiącego. Z powodu zniszczeń metro zostało zamknięte w piątek, pozostanie nieczynne również przez weekend.

 - To nie są protesty, to zbrodnia - oświadczył prezydent Chile. Poinformował, że stan wyjątkowy ogłasza po to, aby pociągnąć do odpowiedzialności "przestępców odpowiedzialnych za chaos w mieście". Zapowiedział też, że "rząd będzie wzywał do dialogu, który ma doprowadzić do złagodzenia niedogodności dla osób, w które uderzył wzrost cen".

Władze Santiago podwyższyły cenę biletu na metro z 800 peso (ok. 4 zł) na 830 peso (ok. 4,15 zł).

Podczas starć, policja aresztowała 133 osoby. Straty wynikające z podpaleń szacowane są na 400 - 500 milionów peso.