W środę prezydent Andrzej Duda wręczył nominacje na kolejną kadencję szefowi Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Mieczysławowi Gocułowi. Jego pierwsza trzyletnia kadencja formalnie zakończy się 6 maja.
Nominacja wydaje się zaskoczeniem, bo obserwując ostatnie zmiany w armii, można było się spodziewać, że władze PiS postawią na innego kandydata. Jednocześnie podjęcie innej decyzji byłoby niezrozumiałe i źle odebrane zarówno przez ekspertów, jak i wojskowych sojuszników.
I to nie tylko dlatego, że Gocuł jest jedynym czterogwiazdkowym generałem w polskiej armii i ma doskonały kontakt z natowską, a szczególnie amerykańską generalicją (ukończył uczelnie wojskowe w Kanadzie i Wielkiej Brytanii).
Zmiana odbyłaby się zaledwie na dwa miesiące przed warszawskim szczytem NATO. Nie jest tajemnicą, że to właśnie Gocuł (obok polityków) prowadzi rozmowy ze swoimi wojskowymi odpowiednikami w NATO i wojsk USA na temat wzmocnienia flanki sojuszu.
Efekt tych rozmów powoli się wykluwa. W Polsce nie powstaną stałe bazy sojuszu. Mamy jednak zagwarantowaną tzw. stałą obecność rotacyjną wojsk sojuszniczych. Teraz mowa jest o czterech batalionach (to 4 tys. żołnierzy), które będą przyjeżdżały na ćwiczenia od Estonii do Rumunii. Jeden batalion – prawdopodobnie amerykański – będzie stacjonował w Polsce.