25 stycznia minionego roku auto Macierewicza brało udział w wypadku, gdy szef MON wracał z Torunia, gdzie brał udział w sympozjum ojca Tadeusza Rydzyka. Minister spieszył się do Warszawy na imprezę jednego z prawicowych tygodników, który wręczał nagrodę Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Pod koniec października zarzut spowodowania wypadku prokuratura wojskowa postawiła kierowcy ostatniego auta w kolumnie — starszemu kapralowi Żandarmerii Wojskowej Grzegorzowi G. Wedle prokuratury pan Kazimierz zatrzymał się na czas, a Grzegorz G. nie. W ten sposób auto żandarma miało uderzyć z tyłu w limuzynę ministra, a ta w efekcie zderzyła się z pojazdami stojącymi przed nią. Żołnierz nie przyznaje się do winy. Według informacji Onetu twierdzi, że było odwrotnie — to pan Kazimierz miał nie wyhamować, a on jedynie na niego najechał.

 W śledztwie wyszły na jaw niewygodne dla pana Kazimierza fakty. Otóż, nie miał on żadnych szkoleń z poruszania się w kolumnie z Żandarmerią Wojskową. W dodatku — według informacji Onetu — prokuratura podejrzewa, że w momencie wypadku nie miał aktualnych uprawnień do kierowania ministerialną limuzyną. Tę kwestię wyłączono do oddzielnego śledztwa, które prowadzi dział wojskowy Prokuratury Rejonowej Warszawa-Ursynów.

Na początku 2016 r. weszły w życie zmiany w przepisach, dotyczące wymagań wobec kierowców pojazdów uprzywilejowanych. Według informacji Onetu, pan Kazimierz ich w momencie wypadku nie spełniał, zaś oskarżony żołnierz — tak. Nieoficjalnie portal dowiedział się, że kierowca Macierewicza nie miał aktualnych badań zdrowotnych i psychologicznych. Pan Kazimierz — który pracuje w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego — twierdzi, że od swych szefów uzyskał zapewnienie, że przedstawicieli tej służby owe przepisy nie dotyczą.