"Rzeczpospolita": Rośnie agresja pacjentów wobec lekarzy. Czyżby tracili oni autorytet, jaki od zawsze mieli w społeczeństwie?
Prof. Karol Kamiński: Wystarczy spojrzeć na media i na to, jak przedstawiają lekarzy. Nie jest już ważne, że ktoś kogoś wyleczył. Newsem jest to, że ktoś kogoś pobił, ugryzł, był agresywny. Tego typu informacje same się nakręcają, są bardzo łatwo podawane dalej. A to wcale nie pomaga wizerunkowi lekarza. Tym bardziej że w Polsce istnieje też nieme przyzwolenie na agresywne zachowania. W Wielkiej Brytanii w każdej poradni czy przychodni jest wielki napis, że nie będzie tolerowana żadna agresja wobec personelu medycznego. Taki pacjent po prostu nie jest obsługiwany, jest wypraszany z izby przyjęć czy gabinetu. U nas nie jest to możliwe.
Skąd się biorą takie konflikty na linii lekarz–pacjent?
Z reguły nie lubimy, jeśli ktoś nam mówi, jak mamy żyć. My przecież wiemy lepiej i nikt nie ma prawa nas pouczać – w tej sytuacji lekarz. Kolejny element to poczucie zagrożenia, w którym żyje pacjent. To przecież osoba, która potrzebuje pomocy, która czuje, że nie nad wszystkim ma kontrolę. Stąd bierze się poczucie przyparcia do muru i właściwie wszystko, co pójdzie nie po myśli pacjenta, może zrodzić agresję. Poza tym jako społeczeństwo nie jesteśmy w stanie czasami zaakceptować, że nie każdego da się wyleczyć. A coraz częściej chcemy być leczeni jak w filmach. Kiedyś zrobiono badania, z których wynikało, że skuteczność reanimacji w filmach wynosi ponad 70 proc. W rzeczywistości to ok. 15 proc.
Ale agresja pacjenta może także wynikać ze stanu chorobowego.