Sąd Najwyższy badał pytanie Sądu Apelacyjnego w Warszawie, czy sąd powszechny, rozpoznając sprawę, w której występuje prezes Trybunału Konstytucyjnego, może oceniać prawidłowość jego powołania, jeśli są co do tego wątpliwości.
Chodziło o Julię Przyłębską, obecną prezes, a sprawę wytoczył na krótko przed końcem kadencji prezes Andrzej Rzepliński, jej poprzednik.
Prawniczy wyścig
Skutkiem wniosku Rzeplińskiego była kontynuacja sporu o skład Trybunału, choć pełnomocnik byłego prezesa adwokat Roman Nowosielski przekonywał we wtorek SN, że chodzi o wyjaśnienie prawidłowości wyboru Przyłębskiej tylko na użytek tej konkretnej sprawy cywilnej. Mimo że dzień wcześniej Trybunał Konstytucyjny orzekł, że sądy, w tym SN, nie mogą badać prawidłowości wyboru kandydatów na prezesów TK ani ich zgłoszenia, ani powołania przez prezydenta.
Nie ma wątpliwości, że intencją zarówno wnioskodawców sprawy przed Trybunałem, posłów PiS, jak i Trybunału było zajęcie stanowiska przed SN, ale jak wskazał w uzasadnieniu wtorkowego wyroku sędzia SN Maciej Pacuda, tak się złożyło, że wyrok Trybunału nie miał znaczenia dla wtorkowego rozstrzygnięcia SN.
Co do sprawy cywilnej, to prezesowi Rzeplińskiemu chodziło o potwierdzenie, że słusznie nie dopuszczał do orzekania trzech sędziów Trybunału wybranych z rekomendacji PiS (Mariusza Muszyńskiego, Henryka Ciocha i Lecha Morawskiego), jak pamiętamy z taką argumentacją, że zostali wybrani na miejsca zajęte przez sędziów z rekomendacji PO, choć Sejm stwierdził nieskuteczność tych wyborów, a prezydent odmówił ich zaprzysiężenia. Był to główny wątek trwającego ok. roku sporu o skład Trybunału.