Sędzia Mariusz Królikowski o działalności sądów: Te opieszałe sądy?

Do opinii publicznej łatwiej przebijają się informacje o nielicznych postępowaniach przewlekłych niż o większości toczących się sprawnie. W rezultacie kiepski wizerunek sądów się nie zmienia – tłumaczy sędzia Mariusz Królikowski.

Aktualizacja: 03.04.2016 07:14 Publikacja: 02.04.2016 05:00

Sędzia Mariusz Królikowski o działalności sądów: Te opieszałe sądy?

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

W związku z planowanymi kolejnymi reformami wymiaru sprawiedliwości (których szczegółów jeszcze nie znamy, więc trudno się do nich odnieść) wiele jest wypowiedzi polityków i dziennikarzy, opisujących polskie sądownictwo jako swoistą stajnię Augiasza, w której leniwi oraz pozbawieni jakiejkolwiek kontroli i odpowiedzialności sędziowie starają się jedynie jak najdłużej prowadzić przydzielone im sprawy.

W jednym z popularnych programów radiowych w ostatnim czasie teza o opieszałości sądów została przyjęta za pewnik. Dziennikarzom i telefonującym słuchaczom pozostało tylko ustalić, czy sędziowie przeciągają sprawy z powodu własnej nieudolności czy też jest to działanie celowe, obliczone na uzyskanie jakichś korzyści. Jedyny pozytywny głos słuchacza został przyjęty przez prowadzącego audycję z niekłamanym zdumieniem.

To liczby mówią prawdę

Takie postawienie sprawy jest bardzo wygodne dla polityków, którzy próbują budować swoją karierę na antysądowym populizmie. Przy tego rodzaju argumentacji bardzo łatwo wprowadzać kolejne „reformy" zakładające wzrost przewagi polityków nad władzą sądowniczą (która to przewaga i tak jest znacząca), w dodatku przy aplauzie wyborców. Przykłady polityków, którzy dzięki takiej retoryce doszli do najwyższych stanowisk w państwie, zachęcają niestety kolejnych. W dodatku sądy są wobec takich ataków niemal bezbronne, gdyż nie dysponują korpusem profesjonalnych rzeczników prasowych i specjalistów od wizerunku, a na szczeblu centralnym w ogóle nie ma organu, który by się tymi kwestiami zajmował (lukę tę stara się wypełnić rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa sędzia Waldemar Żurek).

Jak się ma jednak ten czarny PR do rzeczywistości? Otóż warto spojrzeć na podstawowe statystyki ilości spraw wpływających rocznie do sądów i porównać je z danymi z innych krajów. Jedynie bowiem analiza porównawcza może prowadzić do ustalenia, czy sądy działają rzeczywiście tak źle, jak je malują, czy też jest w tych stwierdzeniach sporo propagandowej przesady.

Przede wszystkim od kilkunastu lat liczba sędziów utrzymuje się na tym samym poziomie (około 10 tys.), czego nie można niestety powiedzieć o liczbie wpływających spraw. Łączny wpływ spraw wszystkich kategorii zwiększył się bowiem mniej więcej dwukrotnie, z około 7 mln rocznie do około 15 mln obecnie. Nie trzeba być Einsteinem, żeby wiedzieć, że podwojenie wpływu spraw przy niezmiennym składzie musi spowodować przedłużenie postępowań, niezależnie od intensywności nadzoru ze strony polityków i od zwiększenia wydajności sędziów. Jeśli na wąskiej drodze podwoi się liczba samochodów, to nawet postawienie policjanta na każdym skrzyżowaniu korków nie zlikwiduje.

Wraz ze wzrostem wpływu spraw rośnie też liczba spraw załatwionych. W 2014 r. (danych z 2015 r. jeszcze nie opublikowano) polskie sądy załatwiły 14,7 mln spraw, czyli o 200 tys. więcej, niż w tym roku wpłynęło. Oczywiście należy tu wziąć poprawkę na to, że znaczna ich część to sprawy drobne, często rozstrzygane przez referendarzy (w samym cywilnym postępowaniu elektronicznym referendarze załatwiają ponad 2 mln spraw rocznie, a w postępowaniu wieczystoksięgowym – ponad 3 mln) lub przez sędziów na posiedzeniach niejawnych, a główne kategorie spraw to niecałe 10 proc. całości wpływu. W dodatku niektóre sprawy są wpisywane do ewidencji kilkakrotnie (np. przy uchyleniu do ponownego rozpoznania), co oczywiście zawyża statystyki. Niemniej liczba około 1500 spraw przypadających rocznie przeciętnie na każdego sędziego musi robić wrażenie.

A jak to wygląda w świetle statystyk europejskich? Jak się okazuje, teza wygłaszana niegdyś m.in. przez eksministra Jarosława Gowina, jakoby w Polsce było prawie najwięcej sędziów w Europie, a liczba załatwianych przez polskie sądy spraw była jedną z najniższych w Europie, nie znajduje oparcia w faktach. Dane zgromadzone w raporcie przygotowanym w 2014 r. przez działającą przy Radzie Europy Europejską Komisję Efektywności Wymiaru Sprawiedliwości CEPEJ (obejmujące 35 państw europejskich i Izrael) zdecydowanie przeczą takim tezom.

A jednak przodują

Przede wszystkim okazuje się, że liczba sędziów w Polsce wcale nie jest taka duża. Owszem, 26 sędziów na 100 tys. mieszkańców to więcej niż średnia europejska (wynosząca 17), ale już np. w Niemczech, które często stawiamy za wzór dobrej organizacji wymiaru sprawiedliwości, jest ich prawie tyle samo: 25 na 100 tys. mieszkańców. Oczywiście daleko nam do takich krajów, jak Wielka Brytania ( czterech sędziów) czy Irlandia (trzech sędziów), ale anglosaski system prawny, oparty głównie na sędziach pokoju, jest pod tym względem zupełnie nieporównywalny z kontynentalnym. Na pewno jednak pod względem liczby sędziów Polska mieści się nieco powyżej średniej europejskiej i nie może być mowy o jakichś rażących przerostach kadrowych.

Nie sprawdza się również teza o rażąco niskiej wydajności polskiego wymiaru sprawiedliwości. Otóż w 2012 r. (z tego roku są dane CEPEJ) na przeciętnego polskiego sędziego przypadało 1099 załatwionych spraw wszystkich kategorii, podczas gdy średnia europejska wynosi... 584 sprawy(!). Dla porównania, liczba ta w Niemczech wyniosła 255 spraw. Porównanie to wyraźnie świadczy, że polscy sędziowie jednak przodują w Europie pod względem wydajności (zajmujemy pod tym względem czwartą pozycję).

Pod względem liczby spraw wpływających rocznie na jednego sędziego zajmujemy w Europie czołowe miejsce, bo w 2012 r. na jednego sędziego wpłynęło u nas prawie dwukrotnie więcej spraw niż średnia europejska (1092 wobec 584). Mimo ogromnego wpływu zaległość spraw pozostałych na koniec roku była w Polsce stosunkowo nieduża i wynosiła 160 spraw na sędziego (w Europie średnio 246). W tym kontekście mit o rażącej przewlekłości postępowań w Polsce należy włożyć między bajki.

Dane mówiące o szybkości postępowań również wskazują, że Polska spokojnie mieści się w średnich wartościach europejskich, a w niektórych kategoriach wyraźnie je przewyższa. Polska plasuje się nieco powyżej przeciętnej europejskiej w sprawach cywilnych spornych (195 dni wobec średniej 246), znacznie powyżej średniej w kategorii spraw karnych (88 dni wobec średniej 146 dni), a w kategorii spraw cywilnych niespornych (których notabene mamy najwięcej w Europie) znajdujemy się wręcz w europejskiej czołówce. Przeczy to stereotypowym wyobrażeniom o oczekiwaniu latami na każde najdrobniejsze rozstrzygnięcie.

Wbrew statystycznym faktom

Czy oznacza to, że sytuacja jest znakomita i nie należy nic zmieniać? Oczywiście nie. Wśród tych milionów spraw niektóre toczą się zdecydowanie za długo. Dotyczy to m.in. dużych spraw karnych, często rozpoznawanych kilkakrotnie ze względu na uchylanie kolejnych wyroków do ponownego rozpoznania. Z własnego doświadczenia znam przykład dużej sprawy gospodarczej, która po trzykrotnym uchyleniu toczy się już po raz czwarty, a łączny czas postępowania wynosi już niestety dziesięć lat. Szczęśliwie w nowej procedurze karnej plaga uchylania wyroków do ponownego rozpoznania ma szanse przejść do lamusa. Również w dużych miastach (zwłaszcza w Warszawie) kwestia szybkości postępowania ma się zwykle gorzej niż na prowincji. A ponieważ większość głośnych medialnie procesów toczy się właśnie w Warszawie, oddźwięk takiej sytuacji jest łatwy do przewidzenia.

Naturalnie do opinii publicznej skuteczniej przebijają się informacje o nielicznych postępowaniach przewlekłych niż o większości toczących się sprawnie. Do rzadkości należą informacje o szybkich procesach, chociaż takich przecież nie brakuje. Za to wiadomości o postępowaniach przewlekłych są przekazywane bardzo chętnie. W rezultacie kiepski wizerunek polskich sądów jest systematycznie podtrzymywany, nieraz wbrew statystycznym faktom.

W sumie więc można powiedzieć, że w Polsce – jak na standardy europejskie – orzeka dość duża liczba sędziów rozpoznających bardzo dużą liczbę spraw. Trzeba ograniczyć tę liczbę zarówno przez zmniejszenie zakresu spraw sądowych, jak i dalsze odciążenie sędziów przez znacznie zwiększoną liczbę referendarzy czy asystentów. Tylko w ten sposób można będzie uzyskać widoczne efekty.

Autor jest sędzią, wiceprezesem SSP "Iustitia"

W związku z planowanymi kolejnymi reformami wymiaru sprawiedliwości (których szczegółów jeszcze nie znamy, więc trudno się do nich odnieść) wiele jest wypowiedzi polityków i dziennikarzy, opisujących polskie sądownictwo jako swoistą stajnię Augiasza, w której leniwi oraz pozbawieni jakiejkolwiek kontroli i odpowiedzialności sędziowie starają się jedynie jak najdłużej prowadzić przydzielone im sprawy.

W jednym z popularnych programów radiowych w ostatnim czasie teza o opieszałości sądów została przyjęta za pewnik. Dziennikarzom i telefonującym słuchaczom pozostało tylko ustalić, czy sędziowie przeciągają sprawy z powodu własnej nieudolności czy też jest to działanie celowe, obliczone na uzyskanie jakichś korzyści. Jedyny pozytywny głos słuchacza został przyjęty przez prowadzącego audycję z niekłamanym zdumieniem.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Spadki i darowizny
Poświadczenie nabycia spadku u notariusza: koszty i zalety
Prawo w Firmie
Trudny państwowy egzamin zakończony. Zdało tylko 6 osób
Podatki
Składka zdrowotna na ryczałcie bez ograniczeń. Rząd zdradza szczegóły
Ustrój i kompetencje
Kiedy można wyłączyć grunty z produkcji rolnej
Sądy i trybunały
Reforma TK w Sejmie. Możliwe zmiany w planie Bodnara