Pracownicy sądów dojdą do wniosku: tak pracować się nie da

Przyjdzie czas, gdy skończy się „załatwianie wpływu", a zacznie rozpatrywanie spraw.

Aktualizacja: 02.03.2019 14:30 Publikacja: 02.03.2019 09:55

Pracownicy sądów dojdą do wniosku: tak pracować się nie da

Foto: shutterstock

Jest w historii wojskowości wiele opisów heroizmu i bezgranicznego poświęcenia żołnierzy postawionych w sytuacjach bez wyjścia. Dowódcy domagają się „ani kroku w tył", „walczyć do ostatniego żołnierza". Kończy się to najczęściej kompletną porażką. Tych walczących. Dowódcy nie ponoszą żadnej szkody i odpowiedzialności. Historia wojskowości. Czy tylko?

Czytaj także: Pracownicy sądów i prokuratur będą protestować. Chcą 1000 zł podwyżki

Co za pech

W sądach cały czas trwa walka. O opanowanie wpływu. To taki statystyczny parametr. Sądy mają załatwić co najmniej tyle spraw w ciągu roku, ile do nich wpłynęło. Jest tych spraw ponad 14 mln. Sędziów ok. 9000. Nieobsadzonych etatów sędziowskich ponad 700.

Tyle statystyki, teraz rzeczywistość. Tak zwane reformowanie wymiaru sprawiedliwości trwa dziesięciolecia bez przerwy. Co rząd, to nowe pomysły. Skutki? Katastrofalne. Przedłużający się czas postępowań, a obecnie kompletna zapaść w sądach rejonowych. Tych, które załatwiają ok. 90 proc. wszystkich spraw.

Przykłady? Proszę.

W dużym sądzie rejonowym działały dwa wydziały rodzinne. Dwa lata temu wpływ spraw do tych wydziałów w pewnym okresie zmalał. To zjawisko naturalne. Domorośli reformatorzy uznali, że jeden wydział wystarczy. Połączyli zatem wydziały. W takich sytuacjach zawsze nowo powstały wydział traci część sędziów, pracowników administracyjnych i asystentów. Tak było i tym razem.

I co za pech: znowu wzrosła ilość spraw do rozpoznania. W ciągu dwóch lat sędziowie, przewodnicząca wydziału, kierowniczka sekretariatu wielokrotnie i bezskutecznie alarmowali prezesa sądu, że dojdzie do zapaści. Reakcji oczywiście nie było. W ubiegłym roku w poczuciu odpowiedzialności sędziowie zdecydowali, że będą orzekać cztery razy w tygodniu. Każdy, kto miał choć trochę do czynienia z sądami, wie, co to znaczy. De facto na przygotowanie sesji sędzia miał tylko jeden dzień w tygodniu. A gdzie czas na pisanie uzasadnień, nadzory itp.? Praca w sali rozpraw to tylko wierzchołek góry lodowej rzeczywistych zadań sędziego.

Wymieniono prezesa sądu. Nowy prezes również nie odpowiadał na pisma sędziów, ale wpadł na pomysł, jak odsunąć od siebie odpowiedzialność za zapaść w wydziale i brak reakcji. Zagrożeniem dla jego pozycji były nowe przepisy ustawy o ustroju sądów powszechnych. Otóż zgodnie z tą ustawą prezes bada sprawność postępowania w poszczególnych sprawach i sporządza informację roczną o działalności sądu w zakresie powierzonych mu zadań. Prezes i wiceprezes sądu mogą być odwołani przez ministra sprawiedliwości w toku kadencji w razie stwierdzenia szczególnie niskiej efektywności nadzoru administracyjnego lub organizacji pracy w sądzie.

Nie ma jak wytyk

A w wydziale rodzinnym katastrofa. Sędziowie mają ponad 1200 spraw w referatach. Sekretariat nie daję rady z obsługą takich ilości spraw. Zaczynają się skargi, również na przewlekłość postępowania. To instrument, który w założeniu miał dyscyplinować sędziów i zapobiegać zbędnemu przedłużaniu postępowania. Ustawa o ustroju sądów powszechnych daje prezesom sądów do ręki instrument w postaci tzw. wytyku administracyjnego. „W przypadku stwierdzenia uchybienia w zakresie sprawności postępowania sądowego prezes sądu niezwłocznie (...) może zwrócić na nie uwagę na piśmie i żądać usunięcia skutków tego uchybienia". Sędzia może się odwołać od wytyku do sądu dyscyplinarnego.

Skutkiem wytyku administracyjnego jest wpis w akta personalne sędziego. To takie ostrzeżenie w przypadku wszczęcia procedury awansowej. Wpis taki może przekreślić szanse na awans sędziego.

Prezes przywołanego sądu postanowił skorzystać z tego uprawnienia. Znalazły się też dwie adresatki takich wytyków. Panie sędzie z wieloletnim stażem. W treści wytyków nie sposób znaleźć choćby śladu informacji o ilości pracy, którą codziennie miały do wykonania. Znalazły się tam zaś długie opisy ich nagannych zachowań. No i rzecz najistotniejsza. W żadnym z udzielonych wytyków nie ma koniecznego w tym środku żądania usunięcia uchybień.

Sąd dyscyplinarny w obu przypadkach uznał argumenty odwołujących się sędzi. Uznał, że uchybienia w zakresie sprawności postępowania nie mogą być uznane za zawinione. Co więcej, stwierdził, że „okoliczności (...) w jakich doszło do przewlekłości postępowania w tych sprawach, prowadzą do wniosku, że ich przyczyny były obiektywne i wynikały z sytuacji kadrowej w wydziale i jego organizacji w 2017 r. oraz z przeciążenia pracą", a zwrócenie uwagi należy traktować jako represję wobec sędziego.

To jedne z pierwszych orzeczeń zwracających uwagę na dramatyczną sytuację w sądach rejonowych. Uznających, że odpowiedzialność za sprawność postępowania dzieli się pomiędzy sędziego referenta i prezesa odpowiedzialnego za organizowanie pracy sądu. Zwraca pośrednio uwagę na to, że sądy rejonowe doszły już do ściany. Nie da się bowiem sądzić ponad 1000 spraw rocznie. Nie zmienią tego wszelkie pozorne działania zwane reformami wymiaru sprawiedliwości. Jeżeli nie zmieni się (czytaj: uprości) procedur i nie zmniejszy kognicji sądów, walka za chwilę się skończy. Zabraknie tego ostatniego sędziego. System się zapadnie. A odpowiedzialni za ten stan rzeczy będą rozdzierać szaty i wskazywać winnych. Po nich zaś przyjdą następni reformatorzy i znowu krzykną „ni szagu nazad!".

I system runie

Ostatnie orzeczenia będące skutkiem zastrzeżeń zgłaszanych przez sędziów od wytyków administracyjnych prezesów pokazują jednak, że problem już tak bardzo nabrzmiał, że jest dostrzegany. Zasada „ni szagu nazad" jest powoli odwracana. Jej ostrze powoli zaczyna wskazywać na prezesów sądów, ergo – ministra sprawiedliwości, jako odpowiedzialnych za zapaść sądownictwa. Bo to oni odpowiadają za organizację pracy sądów. Za obsady kadrowe wydziałów i ich sekretariatów. Za asystentów, którzy pracują ponad siły i możliwości. Coraz częściej jeden asystent pracuje dla trzech i więcej sędziów.

I tylko czekać, aż sędziowie, sekretarki i asystenci dojdą do oczywistego wniosku: TAK PRACOWAĆ SIĘ NIE DA. Gdy już przekroczą ten moralny Rubikon, wrócą do orzekania opartego na prawie i swoim sumieniu. I tylko tymi przesłankami pokierują się w swojej pracy. Nie będą już „załatwiali wpływu". Z tym jednak będą związane oczywiste konsekwencje. Będą sądzić nie 1000 spraw rocznie, ale 300. Bo tyle są w stanie rzetelnie rozstrzygnąć. Wówczas system runie. I nastąpi „ni szagu nazad". A ostatni sędzia uratuje siebie i sprawiedliwość.

Autor jest sędzią w stanie spoczynku

Jest w historii wojskowości wiele opisów heroizmu i bezgranicznego poświęcenia żołnierzy postawionych w sytuacjach bez wyjścia. Dowódcy domagają się „ani kroku w tył", „walczyć do ostatniego żołnierza". Kończy się to najczęściej kompletną porażką. Tych walczących. Dowódcy nie ponoszą żadnej szkody i odpowiedzialności. Historia wojskowości. Czy tylko?

Czytaj także: Pracownicy sądów i prokuratur będą protestować. Chcą 1000 zł podwyżki

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Prawo karne
CBA zatrzymało znanego adwokata. Za rządów PiS reprezentował Polskę
Spadki i darowizny
Poświadczenie nabycia spadku u notariusza: koszty i zalety
Podatki
Składka zdrowotna na ryczałcie bez ograniczeń. Rząd zdradza szczegóły
Ustrój i kompetencje
Kiedy można wyłączyć grunty z produkcji rolnej
Sądy i trybunały
Sejm rozpoczął prace nad reformą TK. Dwie partie chcą odrzucenia projektów