Tuż po tym, jak Zbigniew Ziobro połączył funkcje ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, a przy okazji zreformował prokuraturę, powstał specjalny wydział spraw wewnętrznych mający tropić sędziów i prokuratorów, którzy popełniają przestępstwa. Dopóki nie powstał, ich sprawy prowadziły zwykłe prokuratury, a potem sądziły zwykłe sądy. To było jednak za mało. Minister chciał mieć takie przypadki pod szczególnym nadzorem. I ma. Zaczęło się od kilku spraw, które wydział przejął do prowadzenia z Polski. Teraz jest ich 24. Większość dotyczy śledczych, tylko pięć sędziów.

Katalog prowadzonych spraw jest szeroki. Dotyczą m.in. nadużycia uprawnień, uzależnienia wykonania czynności od otrzymania korzyści majątkowej, przyjęcia łapówki, złośliwego naruszania prawa, oszustwa zwykłego i kredytowego czy wypadku drogowego. Fakt, że trafiły do niego właśnie takie sprawy, ma zdaniem sędziów i prokuratorów świadczyć o tym, że to nie kaliber sprawy decyduje o przejęciu sprawy do „centrali" (wydział działa bowiem przy Prokuraturze Krajowej), tylko osoba, która czyn miała popełnić. A to środowisku się nie podoba. Zarówno sędziowie, jak i prokuratorzy twierdzą, że powołanie specjalnego gremium do spraw przestępczości obu grup to sygnał dla społeczeństwa, że zagrożenie właśnie z ich strony istnieje. A jak przekonują, to nieprawda. To kolejny cios w nasz wizerunek – twierdzą.

Czy powołanie specwydziału było potrzebne? To się okaże dopiero wówczas, kiedy sprawy już trafią do sądów, a te wydadzą prawomocne wyroki. Pytanie jednak, czy bez specwydziału by w ogóle nie zapadły, pozostanie ciągle bez odpowiedzi. Czy wyroki dzięki niemu będą surowsze? Pokaże czas. Są jednak sprawy, które na poprawę wizerunku wymiaru sprawiedliwości wpłynąć mogą dużo szybciej. Za nie niestety minister zabiera się mniej energicznie i skutecznie. A szkoda.