Gdy piszę ten felieton, nie wiadomo jeszcze, co ostatecznie wyjdzie z zamieszania, spowodowanego 28 punktami Trumpa. Ale już teraz czegoś się z tego zamieszania dowiedzieliśmy. I to coś nie jest pocieszające.
Kiedy 28 punktów zostało „przeciekniętych” do mediów, wszystkich obserwatorów – niezależnie, czy życzliwych, czy nieżyczliwych Ukrainie, Rosji czy Trumpowi – ogarnęło przeczucie, że oznacza to, iż coś dzieje się naprawdę. I to na ogromną skalę. Bo skoro ekipa Trumpa albo sama wrzuciła do przestrzeni publicznej coś tak kontrowersyjnego, a zarazem niosącego dla świata rewolucyjne skutki, albo co najmniej dopuściła do pojawienia się tego w tej przestrzeni – to samo w sobie znaczy, że coś jest postanowione. I przesądzone. Więc będzie, na szczęście lub nieszczęście, konsekwentnie wykonane. Że oto został zawarty historyczny układ. Na przykład, że w zamian za oddanie Ukrainy Putin zobowiązał się do zerwania z Chinami. Lub do oddania USA najcenniejszych złóż rosyjskiej części Arktyki. Czy do czegoś o równie wstrząsającej skali.