Jakiś czas temu środki masowego przekazu i środowiska prawnicze żyły sprawą prof. Stanisława Biernata, sędziego w stanie spoczynku Trybunału Konstytucyjnego. Okazało się, że zlecał osobom z zewnątrz zdaniem jednych opracowywanie projektów rozstrzygnięć i uzasadnień, a jego zdaniem jedynie zbieranie materiałów i analizy prawne. Wywołaną sprawą obecna prezes Trybunału Konstytucyjnego włożyła kij w mrowisko.
Okazuje się jednak, że korzystanie z pracy osób trzecich to nie tylko praktyka sędziów. Wirusem polegającym na wyręczaniu się w pracy innymi osobami w coraz szerszym zakresie zostali dotknięci także notariusze.
Biega na każde zawołanie
Artykuł 80 § 1 i § 2 prawa o notariacie stanowi, iż akty i dokumenty powinny być sporządzane przez notariuszy w sposób zrozumiały i przejrzysty, oraz że przy dokonywaniu czynności notarialnych notariusz jest obowiązany czuwać nad należytym zabezpieczeniem praw i słusznych interesów stron oraz innych osób, dla których czynność ta może powodować skutki prawne.
Tyle teoria, bo praktyka, zwłaszcza w sieciowych kancelariach, jest inna. Projekt aktu notarialnego jest przygotowywany przez prawników z kancelarii obsługujących wyłącznie jedną stronę. W czasie rozmów i negocjacji nad projektem często nie uczestniczy jego autor, lecz prawnik wewnętrzny obsługujący jedną stronę. Na pytanie, który notariusz będzie sporządzał umowę nie ma odpowiedzi, jak też informacji, czy akceptuje proponowane zapisy.
Kontakt z notariuszem jednej ze stron umowy następuje dopiero przy jej zawieraniu, co w 90 proc. przypadków, wbrew postanowieniom prawa o notariacie, który obliguje, by czynność notarialną rejent dokonywał w kancelarii notarialnej, następuje w siedzibie kancelarii prawniczej reprezentującej drugą ze stron. Nie ma drugiego przykładu, by ktoś będący osobą publicznego zaufania, biegał na każde zawołanie do strony czynności.