Roman Giertych po raz kolejny zaatakował prokuraturę, twierdząc, że za kłopotami prominentnych działaczy koalicji PO–PSL stoi prokuratorski układ sięgający jeszcze czasów Zbigniewa Ziobry.
– Oni wciąż rządzą prokuraturą, stąd absurdalne oskarżenia pod adresem szefa NIK – powiedział były wicepremier.
Nie jest to pierwszy atak Giertycha na prokuraturę. Kilka miesięcy temu stwierdził, że to PiS sprokurowało aferę taśmową, opierając swoje przekonania na – jak sam powiedział – plotkach z prokuratury, która rzekomo ukrywa billingi mające świadczyć o związkach kelnerów i Marka Falenty z PiS.
Kierownictwo prokuratury zdaje się milczeć, nadstawiając drugi policzek. A nie doczekawszy się reakcji, Giertych poczyna sobie coraz śmielej, chociaż poza kilkoma medialnymi oskarżeniami nie przedstawił żadnych dowodów na poparcie swoich tez.
Milczenie to błąd. Prokuratura jest przecież instytucją szczególną dla państwa i powinna bronić swojego dobrego imienia, a że w ostatnich latach wizerunek i zaufanie obywateli do niej zostały mocno nadszarpnięte, powinna być szczególnie uwrażliwiona na tego rodzaju medialne ataki i insynuacje. Nawet pomyśleć o wejściu na drogę prawną (cywilną i karną) przeciwko krewkiemu mecenasowi. Żadnych skrupułów nie miał tutaj minister obrony narodowej, który po rewelacjach „Wprost" o przetargach na helikoptery szybko zapowiedział wystąpienie przeciw redakcji na ścieżkę sądową.