Dwie wielkie reformy spraw cywilnych, które stanowią 4/5 spraw wpływających do sądów, nie licząc kilku milionów egzekucji, uruchomiły żarliwą dyskusję, a właściwie lament, na rzecz ograniczenia opłat sądowych i komorniczych dla wierzycieli.
Czytaj także: Opłaty sądowe w sprawach cywilnych. Będzie drożej czyli lepiej?
A więc tych, którzy wszczynają i prowadzą sprawy o długi, w tym firmy odszkodowawczo-windykacyjne, które często wstępują w miejsce poszkodowanego po wykupieniu jego roszczenia czy już zasądzonego długu. W tę branżę szeroko rozwijającą się w Polsce od ponad 20 lat reforma opłat niewątpliwie uderza i ich krytyka mnie nie dziwi. Pytanie, kto jak nie owi wierzyciele powinien te koszty pokrywać?
Można sobie oczywiście wyobrazić zwolnienie z kosztów wszczynających sprawy cywilne i egzekucje (dla uboższych są zresztą szerokie zwolnienia), ale to są ich sprawy, ich interesy, a dla owych firm wręcz masówka. Jeśli ich kontrahentem była osoba w miarę majętna, w miarę solidna, a poważniejszą transakcję w miarę zabezpieczyli jakimś poręczeniem, to z dłużnika ściągną dług wraz z kosztami egzekucji i nie ma sprawy. Takich wypłacalnych dłużników jest jednak tylko 20 proc.
Zwolnienie w tym wypadku z opłat wierzycieli oznaczałoby przerzucenie tych kosztów na innych, czyli podatników, co zwłaszcza widać w sprawach sądowych. Każda generuje koszty: na utrzymanie sędziów, biur i całej sądowej infrastruktury. Prawda, że płacimy na nie podatki, ale wiele spraw sądowych nie jest wynikiem wyłącznie zawinienia dłużnika, ale także niefrasobliwości wierzyciela, sprzedającego np. komu popadnie sprzęt na raty czy usługę komórkową.