W Europie i Stanach Zjednoczonych nie milkną echa i komentarze na temat ostatnich wypowiedzi Emmanuela Macrona. Powszechnie wyraża się zdziwienie opinią o mózgowej śmierci NATO i podważaniu wiary w funkcjonowanie sojuszniczego mechanizmu bezpieczeństwa zawartego w art. 5 traktatu waszyngtońskiego.
Wielu analityków zwraca uwagę na niestosowny czas, w jakim Macron wygłosił swoje opinie. Celebrujemy właśnie 30-lecie zakończenia zimnej wojny, symbolizowane niestety tylko przez upadek muru berlińskiego, a nie zwycięstwa polskiej Solidarności. Obchodzimy również w tym roku 70-lecie sojuszu atlantyckiego. Antynatowskie opinie Macrona spotkały się z krytyką sekretarza generalnego NATO, polityków niemieckich i polskiego premiera. Spodziewam się, że więcej krytycznych pytań i opinii zostanie wypowiedzianych w grudniu na szczycie NATO w Londynie przeciwko tym apokaliptycznym sądom Macrona. Już dziś stawiane są pytania o stan umysłu francuskiego polityka. Pamięć społeczeństw zatroskanych codziennym życiem jest zawodna. Warto zatem przypominać podstawowe fakty, prawdy i działania.
Przeczytaj także: Macron już nie wierzy w NATO
Opinia Macrona o NATO jest przesadna, niesprawiedliwa i głęboko szkodliwa dla bezpieczeństwa europejskiego, a szczególnie dla państw wschodniej flanki NATO, graniczących z Rosją. Zapewne Macron próbuje grać na emocjach wywołanych przez Donalda Trumpa, który jakiś czas temu krytykował NATO za brak odpowiedniej odpowiedzi na obecne wyzwania w dziedzinie bezpieczeństwa oraz krytykował państwa europejskie za brak stosownej kontrybucji finansowej na rzecz obrony. Trump może wypowiadał się niezgrabnie, ale miał sporo racji. Macron nie ma prawa do takiej krytyki! Przypomnę, że w 2014 r. na walijskim szczycie NATO podjęto decyzję, iż członkowie sojuszu będą wydawać minimum 2 proc. PKB na budżety obronne. Niestety większość państw europejskich nie realizuje tego zobowiązania. Do kogo zatem Macron może mieć pretensje o ewentualny uwiąd NATO, jeśli nie do siebie?
Nic nie jest doskonałe na tej ziemi. NATO miało i ma swoje mankamenty. W latach 90. sojusz był rozdzierany licznymi rozterkami i dylematami. Po 1989 r., po zakończeniu zimnej wojny i w okresie „końca historii", zastanawiano się nad racją bycia sojuszu. Wielu uważało, iż wobec faktu zaniku wroga zniknęła też racja bytu sojuszu. Denerwowano się, iż NATO nie potrafi rozwiązać żadnych konfliktów spowodowanych rozpadem bloku komunistycznego ani kryzysów spowodowanych przez tzw. państwa upadłe w bardziej odległych regionach. Zaczęto nawet prześmiewczo tłumaczyć NATO jako No Action Talks Only. W ten sposób wymuszono ekspedycyjną misję sojuszu oraz proces rozszerzenia. Popularne było żądanie „out of area or out of business". W latach 90. sojusz zaadaptował się do postzimnowojennej rzeczywistości. Przyjął nowych członków. Licznym sąsiadom wokół zaproponował współpracę w ramach programu „Partnerstwo dla pokoju". Rozpoczął działania stabilizujące w odległych zakątkach, np. w Afganistanie. Niestety Paryż nie był w tamtych czasach championem tych przemian.