Lame duck, czyli kulejąca kaczka – tak nazywa się amerykańskiego prezydenta pod koniec jego urzędowania w drugiej kadencji, gdy jest już niemal na politycznej emeryturze, nic już właściwie nie może, ale jeszcze formalnie urząd sprawuje. Limit dwóch kadencji wprowadzono w USA nowelą konstytucyjną od 1951 r.

Wyczerpany limit

Mogę się potężnie mylić – i chciałbym się mylić – ale stawiałbym dzisiaj tezę, że w swojej drugiej kadencji Andrzej Duda będzie jak lame duck, przynajmniej do roku 2023, czyli do kolejnych wyborów parlamentarnych. Teza, że pan prezydent w swojej drugiej kadencji pokaże pazur, niezależność i samodzielność, ma podstawy głównie życzeniowe i piarowe. Jakie było jej źródło – to dość oczywiste. Dla zdobywcy drugiej kadencji jednym z największych obciążeń było przekonanie, że będzie (nadal) podpisywał wszystko, co wyśle mu z parlamentu większość.

Przezwisko „długopis" musiało prezydenta drażnić, bo przecież było zdecydowanie przesadzone. Andrzej Duda korzystał z weta w stosunku do własnej formacji pięciokrotnie i niemal wszystko to były sprawy ważne. Było zatem weto do mało znanej ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych, która jednak mogła bardzo ułatwić władzy centralnej kontrolę nad samorządami. Były dwa weta sądowe (KRS i SN). Było weto do ustawy degradacyjnej (to akurat bardziej symboliczne) oraz istotne weto do zmian w ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Problem w tym, że to ostatnie miało miejsce w sierpniu 2018 roku i od tego czasu Andrzej Duda nie sprzeciwił się w żadnej sprawie swojemu obozowi. A przecież nie jest tak, że nie było powodu.

Weta nie będzie

Obiegowa opinia – poniekąd słuszna – mówi, że druga kadencja, gdy nie trzeba się już starać o reelekcję, sprzyja większej niezależności. Ale nikt nie pyta, dlaczego właściwie pan prezydent miałby pójść w tym kierunku. Po pierwsze – Andrzej Duda wywodzi się przecież z rządzącego obozu politycznego, więc ma z nim zbieżne poglądy. Trudno oczekiwać, żeby wetował cokolwiek dla zasady. To byłoby nieracjonalne. Po drugie – dlaczego mielibyśmy przyjąć, że brak perspektywy reelekcji w 2025 r. sprawi, że prezydent mniej chętnie będzie patrzył na sprawy z partyjnego zamiast z państwowego punktu widzenia? Zdanie o zapisaniu się w historii jest tylko pustym frazesem. Konkret natomiast to obawa przed odesłaniem na polityczną emeryturę po zakończeniu kadencji, naciski prezesa Kaczyńskiego, strach przed politycznym osamotnieniem, ostracyzmem, odwetem ze strony rządowej telewizji, odcięciem od informacji i wieloma innymi dyskretnymi sankcjami, jakie rządzący mają w swojej dyspozycji.

Andrzej Duda nie ma charakteru wojownika w politycznym zwarciu. Swój potencjał sprzeciwu wobec partyjniactwa rządzących wyczerpał w 2018 r. i dziś gotów jestem się założyć – jakkolwiek chciałbym ten zakład przegrać – że do końca obecnej kadencji parlamentu nie wniesie weta do żadnej z istotnych dla obozu rządzącego ustaw. Nawet jeśli będzie jasne, że przemawia za tym racja państwowa, a motywacją danej regulacji jest wyłącznie chęć jeszcze bardziej bezwzględnego podporządkowania sobie państwa przez władzę.