Inauguracja Joe Bidena otwiera nową erę w relacjach transatlantyckich. Prezydentura Trumpa przeorała nie tylko politykę amerykańską, lecz także stosunki z Europą, i to do tego stopnia, że nie sposób wyobrazić sobie prostego powrotu do przeszłości sprzed 2016 roku. Nowe badania opinii publicznej przeprowadzone na zlecenie ECFR w 10 krajach Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii pokazują, że choć Europejczycy z radością witają nowego prezydenta USA, to wiara w Amerykę, jej zdolność do przywództwa w świecie oraz w ewentualne nowe partnerstwo jest ograniczona. Unię Europejską czeka trudny okres wypracowywania nowej równowagi w relacjach ze Stanami Zjednoczonym.

Można się spodziewać, że bliska współpraca w pewnych kwestiach przeplatać się będzie z konfliktami i napięciami w innych. Zaś aby sprostać nowym wyzwaniom Europie nie wystarczą dobre intencje i słowa. Konieczny będzie rozwój własnych zdolności w rozmaitych obszarach i zwarcie szeregów w obronie własnych interesów. Jaką rolę odegra Polska w tym nowym transatlantyckim rozdaniu? Badania ECFR wyraźnie wskazują, że proamerykańskie nastawienie Polaków nie ucierpiało w wyniku turbulencji ostatnich lat. To dobry znak w sytuacji, gdy odnowa partnerstwa UE z USA jest potrzebą chwili. Ale w polskim postrzeganiu Stanów Zjednoczonych zdaje się być też wiele myślenia życzeniowego i mało zrozumienia dla wątpliwości, którymi żyją inni Europejczycy. Wiele wskazuje na to, że czeka nas przyspieszony kurs odnajdowania się w nowej transatlantyckiej rzeczywistości. Zacząć należy od tego, ze w przeciwieństwie do znakomitej większości Europejczyków Polacy nie są zgodni w ocenie zmiany politycznej w Waszyngtonie oraz jej implikacji dla świata i Europy. Zaś linia podziału wyraźnie przebiega między elektoratami partii rządzącej i opozycji. Aż 46% wyborców PiS uważa, że Stany Zjednoczone były na dobrej drodze pod rządami Donalda Trumpa, a tylko 12% jest przeciwnego zdania. Oceny te są skrajnie odmienne wśród wyborców Koalicji Obywatelskiej, Lewicy, oraz ruchu Szymona Hołowni Polska 2050. Podobnie, ponad połowa (57%) wyborców koalicji rządzącej nie zgadza się z twierdzeniem, że świat stał się gorszy za sprawą prezydentury Trumpa; i znów, oceny są odwrotne wśród wyborców polskiej opozycji. W odniesieniu do prezydentury Bidena wśród zwolenników PiS pesymiści przeważają nad optymistami, choć największa ich grupa ma neutralny stosunek do tego, co nas czeka. Wśród ankietowanych 11 państw Polska jest obok Węgier społeczeństwem zdecydowanie najbardziej przychylnym Trumpowi i relatywnie sceptycznym wobec Bidena. Owszem, uznanie dla ustępującego prezydenta ma z perspektywy Polski racjonalną podstawę: za jego czasów doszło do zacieśnienia współpracy wojskowej z Polską czy zniesienia wiz. Ale Polacy w znacznie mniejszym stopniu niż inni Europejczycy dostrzegają szerszy kontekst i mniej przejmują się skutkami polityki Trumpa dla współpracy międzynarodowej. A to właśnie usuwanie tych skutków i mierzenie się z tymi, które okażą się trwałe, będzie sednem europejskiej polityku wobec USA.

Miejsce Polski daleko poza głównym nurtem europejskiej opinii publicznej najsilniej podkreśla pytanie o głównych partnerów międzynarodowych. Największa grupa Polaków (45 proc. ogółu respondentów) wskazuje na Stany Zjednoczone jako najważniejszy kraj, z którym należy budować dobre relacje, podczas gdy drugie w kolejności Niemcy cieszą się poparciem tylko 29 proc. Także w tym wypadku różnica między zwolennikami rządu i opozycji jest uderzająca. Aż 69 proc. wyborców PiS stawia na Stany Zjednoczone, zaś drugie miejsce wśród nich zajmuje pozostająca poza UE Wielka Brytania (11 proc.), a dopiero trzecie nasz największy sąsiad, czyli Niemcy. Po stronie opozycji rozkład opinii jest zgoła odmienny. Tutaj Niemcy są niekwestionowanym liderem (50 proc.), podczas gdy Stany Zjednoczone zajmują drugie miejsce ze 28 proc. wskazań. Waga przykładana do relacji z USA nie powinna dziwić, zważywszy zwłaszcza na polskie interesy bezpieczeństwa. 77 proc Polaków uważa, że nasz kraj potrzebuje amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa (tego zdania jest tylko 57 proc wszystkich Europejczyków i ledwie 48 proc Niemców). Z drugiej jednak strony nie sposób nie zwrócić uwagi na to, że Polska pozostaje ze swoim prymatem atlantycyzmu osamotniona. W zdecydowanej większości innych krajów (wyjątkiem są tylko Włochy, ale ze znacznie mniejszą liczbą wskazań na USA niż w Polsce), jako najważniejszego sojusznika wskazuje się Niemcy, co można rozumieć jako głos za Unią Europejską jako głównym punktem odniesienia w polityce zagranicznej. Te nastroje mogą być w równym stopniu wynikiem rozpowszechnionego w Europie załamania się wiary w Amerykę, co kiełkującego przekonania, że UE sama musi - i może - stanąć mocniej na własnych nogach. Wspólna odpowiedź UE na pandemię koronawirusa, fundusz odbudowy, dyskusja o suwerenności europejskiej odcisnęły na poglądach Europejczyków silne piętno, wzmacniając poczucie łączącej ich wspólnoty losu. Polacy zdają się w mniejszym stopniu ulegać temu nowemu trendowi. Tymczasem jego rola w kształtowaniu przyszłych relacji Unii z USA będzie nie do przecenienia. Nacisk na większą niezależność i asertywność Europejczyków w relacjach z USA nie zniknie, niezależnie od woli budowy dobrych relacji z administracją Bidena.

Zrozumienie dla takiej postawy jest w Polsce ograniczone. Wprawdzie poglądy Polaków nie różnią się zasadniczo od opinii innych Europejczyków, jeśli chodzi o konieczność wzmocnienia europejskich wysiłków w dziedzinie obrony i bezpieczeństwa: zdecydowana większość Polaków (69%) uważa, że Europa nie może zawsze polegać na Stanów Zjednoczonych i w związku z tych trzeba rozwijać własne zdolności obronne. Co więcej, taka opinia przeważa nie tylko wśród zwolenników opozycji, ale też wyborców PiS (którzy jednak prawdopodobnie częściej utożsamiają „własne zdolności" z Polską, a nie z Europą). Ale Polacy wyraźnie odstają od reszty Europy, jeśli chodzi o gotowość do demonstrowania asertywności względem USA w dziedzinie gospodarki. Dotyczy to zresztą zarówno wyborców i rządu, i opozycji. Tylko co dziesiąty Polak jest zdania, że Unia Europejska powinna w twardszy sposób bronić swoich interesów ekonomicznych w relacjach z USA (uważa tak 35 proc. wszystkich Europejczyków, w tym 38 proc. Niemców i aż 48 proc. Francuzów). Tymczasem nie ulega wątpliwości, ze właśnie w tej dziedzinie powrót do pełnej harmonii na linii Bruksela-Waszyngton będzie bardzo trudny – zwłaszcza w kontekście narastającej rywalizacji między USA a Chinami, wobec której Unia Europejska musi wypracować własną linię. Zawarcie porozumienia o inwestycjach z Pekinem tuż przed inauguracją Bidena może być zwiastunem podobnych napięć w przyszłości. Można odnieść wrażenie, że u progu prezydentury Bidena Polacy chcą wierzyć w możliwość powrotu do przeszłości lub przynajmniej, trawestując klasyka, zatrzymania chwili, która jest piękna. W ponadprzeciętnym stopniu mamy zaufanie do stabilności amerykańskiej demokracji i zdolności USA do powrotu do roli przywódcy Zachodu. Ta wiara jest z pewnością wyrazem postrzegania strategicznych interesów naszego kraju, w których USA muszą odgrywać centralną rolę. Ale z tych opinii zdaje się też przebijać troskliwie pielęgnowane złudzenia oraz opór – lub, co najmniej, ambiwalencja – wobec konieczności ułożenia relacji między UE a USA na nowych zasadach. Przywiązana do atlantycyzmu Polska powinna być ważnym aktorem tego procesu, z korzyścią dla całej UE. Ale Warszawa (szczególnie pod rządami PiS) będzie musiała włożyć ogromny wysiłek w przekonanie partnerów, że ta postawa jest dzisiaj atutem, a nie obciążeniem. Towarzyszyć powinna mu większa gotowość do wzmacniania samej UE, co jest warunkiem lepszych partnerskich relacji z USA. Inaczej niewzruszony polski atlantycyzm stawać się będzie anachroniczną hipoteką w redefiniującej swoją międzynarodową pozycję Unii Europejskiej.