Czy funkcjonująca już ponad dwa lata sieć szpitali poprawiła sytuację placówek?
Na wyniki systemu podstawowego szpitalnego zabezpieczenia świadczeń opieki zdrowotnej (PSZ) trzeba spojrzeć przez pryzmat tego, jakie cele i założenia formułowano w momencie wdrożenia reformy. Projekt miał zwiększyć dostępność do świadczeń, zoptymalizować sposób ich udzielania, zmniejszyć liczbę oddziałów specjalistycznych, dać dyrektorom większą elastyczność w zarządzaniu i zapewnić bezpieczeństwo finansowe jednostkom w sieci. Dane pokazują, że – bez względu na to jak te założenia zrealizowano – nowy system naprawdę niewiele zmienił.
Podtrzymuje pan opinię sprzed roku, że sieć zabetonowała status quo?
Spójrzmy chociażby na dostęp do świadczeń zdrowotnych: są one wykonywane w podobnej liczbie co przed wprowadzeniem sieci. Nie zmienił się także zakładany przez twórców PSZ sposób ich udzielania – nie zauważyłem przesuwania się świadczeń z hospitalizacji w kierunku procedur ambulatoryjnych. Zabrakło zachęt do tego, by rezygnować z – często niepotrzebnego i obarczonego ryzykiem powikłań, choćby w postaci zakażeń szpitalnych – kładzenia pacjenta do szpitala na korzyść leczenia go w przychodni czy w ramach procedury jednodniowej. Podobna pozostała także liczba oddziałów specjalistycznych, które miały się przesunąć ze szpitali wąskoprofilowych do placówek o charakterze ogólnym.
Co z bezpieczeństwem finansowym? Są dyrektorzy, którym odpowiada, że przez cały rok muszą się poruszać w granicach określonej kwoty. Większość jednak narzeka, że po likwidacji nadwykonań musi dokładać do leczenia.