Nowy chiński Długi Marsz

Pekin celebruje, kraj świętuje, a władze się cieszą, choć chyba nie do końca. Zbyt szybkie pożegnanie spuścizny mądrego Deng Xiaopinga oraz ambitne plany postawiły niebywałe zadania przed Xi Jinpingiem – pisze sinolog i politolog.

Aktualizacja: 29.09.2019 18:44 Publikacja: 29.09.2019 18:29

Nowy chiński Długi Marsz

Foto: AFP

Wielka parada wojskowa w Pekinie oraz niezliczone uroczystości na terenie całego kraju i na całym świecie mają służyć uczczeniu 70. rocznicy proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL), czyli tworu zwanego potocznie Chinami komunistycznymi, ludowymi lub kontynentalnymi.

Zwracają one uwagę świata zewnętrznego, bo chodzi przecież o drugi najważniejszy organizm gospodarczy na globie i podmiot pretendujący do miana odbudowującego się mocarstwa, jakim Chiny w swych długich dziejach już przecież bywały.

Wielka jedność

Straciły ten status w okresie 1841–1949, zwanym w ChRL „stuleciem narodowego poniżenia", gdy ten kraj, a w istocie kontynent i państwo-cywilizacja wpadł w turbulencje – był targany wewnętrznymi konfliktami, ingerowano też w jego sprawy z zewnątrz – począwszy od „wojen opiumowych" z Brytyjczykami, poprzez powstania tajpingów i bokserów, aż po upadek Cesarstwa (1911). A potem Chiny były teatrem wojen wojskowych watażków, agresji japońskiej oraz wojny domowej między Partią Narodową – Kuomintangiem – i Komunistyczną Partią Chin (KPCh), która przejęła władzę 1 października 1949 r., wypędzając poprzedni reżim na Tajwan.

Trzymając się pojęć chińskiej cywilizacji, a nie politologii czy nauki, założono wtedy nową dynastię pod wodzą Mao Zedonga. Toteż tamtejsze konotacje mówią jednoznacznie: dopóki u władzy będzie KPCh, dopóty portret Mao będzie wisiał na bramie Tiananmen, na szczycie której proklamował on ChRL.

Wyjaśnienie jest proste: po stuleciu zawieruchy i destabilizacji dał on państwu jedność, a w stosunkach zewnętrznych godność silnego gracza, dumnego ze swej ogromnej cywilizacyjnej i kulturowej spuścizny. Że tak jest, władze ChRL dały znać szybko, już w 1950 r. podporządkowując sobie Tybet, a równocześnie, nie bez wahań, wkraczając w wojnę koreańską i tym samym w starcie z samymi Stanami Zjednoczonymi Ameryki.

Efektem było objęcie Tajwanu amerykańskim parasolem atomowym i uczynienie z wyspy „największego lotniskowca na całym Pacyfiku". Zarazem jednak od tamtej pory nie ma bardziej „świętego" – z punktu widzenia władz w Pekinie – zadania niż „pokojowe zjednoczenie Chin", bowiem do dziś mamy do czynienia z dwoma podmiotami z Chinami w nazwie: ChRL oraz Republiką Chińską na Tajwanie, będącą prostym, a nawet konstytucyjnym przedłużeniem rządów republikańskich w latach 1912–1949.

Mao Zedong odbudował prestiż i rangę Chin, ale nie do końca dał im poczucie jedności, tak ważne w chińskiej kulturze, bowiem Hongkong (od wojen opiumowych w rękach Brytyjczyków) oraz Makau (od XVI wieku u Portugalczyków), a przede wszystkim Tajwan pozostawały poza jurysdykcją ChRL. Nie dał też niestety Chinom, znękanym poprzednimi konfliktami, poczucia spokoju, wywołując dwie nowe potężne zawieruchy: „wielki skok" (1958–1961), zakończony największym w dziejach powszechnych głodem (ponad 40 mln ofiar), a także bolesną „rewolucję kulturalną" (1966–1976).

Trzy epoki

Dopiero dojście do władzy w grudniu 1978 r. ofiary „rewolucji" Deng Xiaopinga dało szansę sięgania po ambitne cele. Już 1 stycznia 1979 r. wydano „Odezwę do rodaków na Tajwanie", postulującą zjednoczenie ziem chińskich, a już pod koniec 1984 r. podpisano z Brytyjczykami porozumienie, na mocy którego 1 lipca 1997 r. Hongkong miał powrócić do macierzy (20 grudnia 1999 r. to samo stało się z Makau).

Dokonano tych aktów na podstawie kreatywnej koncepcji „jeden kraj, dwa systemy", zakładającej funkcjonowanie kapitalistycznych enklaw w ramach komunistycznego kolosa. Jednakże seria demonstracji w Hongkongu w lecie br. dowodzi, że formuła ta właśnie stanęła pod znakiem zapytania, a tak oczekiwane w Pekinie zjednoczenie z Tajwanem ponownie się skomplikowało.

Nie jedyny to bynajmniej poważny kłopot, z jakim muszą sobie radzić obecne władze w Pekinie, celebrujące właśnie okrągłą rocznicę. Owszem, mają powody do zadowolenia z niebywałych i spektakularnych sukcesów swych reform ostatnich czterech dekad, które – i słusznie! – zwróciły na nie uwagę całego świata. Jednocześnie mają też jednak, chyba nie mniejsze, bolączki.

Minione 70 lat można z grubsza podzielić na trzy epoki: Mao (1949–1976) z jego nieszczęsnymi rewolucyjnymi eksperymentami, Deng Xiaopinga (1978–2012) z jego niebywałym, bezprecedensowym wzrostem (przeciętny roczny wzrost PKB w całym tym okresie – 9,8 proc.!) oraz Xi Jinpinga (od 2012 r.), który zerwał ze strategią Denga, zakładającą skromność i odbudowywanie swej potęgi po cichu, na rzecz kursu pewności siebie, asertywności i szybkiego sięgania po nowo wyznaczone cele.

Naturalnie nadrzędnym strategicznym priorytetem Pekinu nadal jest pokojowe (bo zbrojne byłoby przeciwskuteczne) zjednoczenie z Tajwanem, o czym prezydent Xi przypomniał w okolicznościowym przemówieniu na początku br., w 40. rocznicę wydania „Odezwy do rodaków na Tajwanie". Do tego dodał jednak w trakcie swych rządów całą paletę celów niesłychanych.

Wielkie wyzwania

Najpierw, już na samym progu sterowania państwem, podpisał się pod ideą „chińskiego snu" (Zhongguo meng – Chinese Dream). Po dwóch latach podał, że treścią tego marzenia będą „dwa cele na stulecie". Do połowy 2021 r., na stulecie KPCh, Chiny zmienią wypracowany w epoce Denga model rozwojowy z ekspansywnego i opartego na eksporcie na nowy – oparty na kwitnącym rynku wewnętrznym i silnej klasie średniej, które trzeba stworzyć (co dzieje się teraz). Natomiast potem, na stulecie ChRL, czyli do końca 2049 r., Chiny mają być ponownie wielkim mocarstwem i cywilizacją emanującą na świat, jak było przed wiekami, a nie tylko wielkim organizmem gospodarczym, którym już są (tuż przed wojnami opiumowymi wytwarzały jedną trzecią całego światowego PKB). To ma być Wielki Renesans.

Nie będą jednak takim centrum cywilizacyjnym, tylko naśladując innych, kopiując, podrabiając czy kradnąc obce technologie lub pomysły. Trzeba samemu być kreatywnym. Dlatego ogłoszono dwie inne strategie: „Made in China 2025", by zastępować obce firmy własnymi, a do 2035 r. stać się społeczeństwem innowacyjnym.

Jakby tego było mało, jesienią 2013 r. Xi Jinping ogłosił inną wizję – budowy dwóch Jedwabnych Szlaków, lądowego i morskiego. Chodziło o nic innego jak o dwie nakreślone z rozmachem, lecz bez szczegółów, geostrategiczne koncepcje (wstępnie wyznaczono na ten cel 1,4 bln dolarów, kilkanaście razy więcej niż kiedyś Amerykanie na słynny Plan Marshalla). I dopiero to naprawdę obudziło dotychczasowego hegemona – USA. Efekty tego już widzimy: wojna handlowa i celna (ostatnia faza pełnych ceł na import z Chin wchodzi dokładnie w dniu parady wojskowej w Pekinie), a w istocie bój o nowe technologie, prestiż i nowy ład na świecie, a nawet o hegemonię (czemu Chiny oficjalnie zaprzeczają).

Znów jednoosobowo

Pekin celebruje, kraj świętuje, a władze się cieszą, choć chyba nie do końca. Albowiem zbyt szybkie pożegnanie spuścizny mądrego i doświadczonego Deng Xiaopinga, jak też chyba jednak nazbyt ambitne plany, postawiły niebywałe zadania przed „piątą generacją przywódców" KPCh, jak się ją oficjalnie nazywa.

Obudził się, pełen niepokoju, dotychczasowy hegemon, a stosunek do Chin jest teraz w tak spolaryzowanych USA bodaj jedyną kwestią objętą dwupartyjnym konsensusem. To nie tylko „efekt Trumpa". To kwestia strukturalna, która pozostanie na agendzie nawet po odejściu tego prezydenta.

Tegoroczne doświadczenie Hongkongu pokazuje, że konflikty mogą być nie tylko zastępcze, ale też jak najbardziej uzasadnione. Pekin, mając na myśli dalekosiężne cele, na otwartą interwencję się nie zdecydował, ale ostatnie sondaże opinii publicznej na Tajwanie wskazują, że na wyspie słabną siły polityczne gotowe do dalszych z nim negocjacji, przede wszystkim z racji turbulencji na terenie Hongkongu. Co będzie, jeśli przy władzy utrzyma się dotychczasowa, niechętna do współpracy z Pekinem administracja pani Tsai Ing-wen?

A najbardziej kluczowa jest niedokończona transformacja na scenie wewnętrznej, w tym bodaj najtrudniejsze progi do pokonania: jak przejść od ilości do jakości i jak pobudzać kreatywność w kostycznym systemie oświaty, polegającym na wkuwaniu na pamięć idących od góry formuł czy nakazów? Jak zbudować innowacyjne społeczeństwo w niezbyt kreatywnych warunkach i przy wzrastającej presji autorytarnego państwa, na dodatek w „erze Xi Jinpinga" – rządów ponownie jednoosobowych?

Władze w Pekinie, dotychczas znane z niebywałej umiejętności adaptacji do nowych wyzwań i zmieniających się okoliczności, sięgnęły teraz znów po Mao Zedonga i jego tezy z początków agresji japońskiej na Chiny oraz doświadczenia Długiego Marszu chińskich komunistów, uciekających przez cały kraj przed wojskami Kuomintangu. Zapowiadają nowy Długi Marsz. Jak długi – i z jakimi ofiarami? Nikt nie wie.

Autor jest dyrektorem Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego. W 2018 r. wydał książkę „Wielki Renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje"

Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: My, stare solidaruchy
analizy
Lewica przed największym wyzwaniem od lat. Przez Tuska straciła powagę
Opinie polityczno - społeczne
Elżbieta Puacz: Od kiedy biologicznie zaczyna się życie człowieka i co to oznacza w kwestii aborcji