Sto lat temu Armia Czerwona dotarła do przedmieść Warszawy. Dowódca wojsk bolszewickich generał Michaił Tuchaczewski entuzjastycznie raportował swojemu przełożonemu Lwu Trockiemu słowami, które do dziś mogą budzić przerażenie. Warszawa, pisał, to zaledwie przystanek. Po upadku Polski Armia Czerwona dotrze do Berlina, Paryża, a nawet Londynu, by wzniecić światową rewolucję i stworzyć zjednoczoną Unię Europejską Republik Radzieckich pod rządami Moskwy.
Los nie tylko Europy, ale i całego świata, zawisł na włosku. Europejczycy, zdając sobie sprawę z fatalnych konsekwencji sowieckiego zwycięstwa w Polsce, wstrzymali oddech. Pracownicy zagranicznych ambasad w Warszawie ewakuowali się w panice, nie ustępując w tym mieszkańcom miasta. Niezłomny spokój zachowywał jedynie naczelnik państwa Józef Piłsudski, który w tym czasie przedstawiał swoim generałom plan bitwy znany dziś jako Bitwa Warszawska.
Piłsudski zaordynował zmasowaną kontrofensywę. Gdy elitarna 1. Armia broniła Warszawy, siły polskie jednocześnie zaatakowały Armię Czerwoną od tyłu, od północy i od południa. Rosyjska ofensywa nie tylko została powstrzymana, ale zamieniła się w całkowitą klęskę. W ciągu zaledwie dwóch dni Armia Czerwona musiała się cofnąć o ponad 30 kilometrów, a w ręce Polaków wpadło około 30 tys. jeńców wojennych. W związku z wycofywaniem się bolszewików Piłsudski został okrzyknięty zbawcą nie tylko Europy, ale i całego zachodniego świata przed komunistyczną zarazą. Ze względu na intensywną presję ze strony Francji i Wielkiej Brytanii Piłsudski w październiku 1920 roku zgodził się na zawieszenie broni.
Główny powód, dla którego wybuchła wojna polsko-bolszewicka, powinien brzmieć znajomo dla dzisiejszych uważnych obserwatorów spraw europejskich. Była nim wspólna, polsko-ukraińska kampania wojskowa zapoczątkowana w kwietniu 1920 roku, której celem było wyrwanie Ukrainy spod wpływów Rosji i stworzenie niepodległej Ukraińskiej Republiki Naddnieprzańskiej.
Piłsudski i ukraiński przywódca Symon Petlura podpisali 26 kwietnia 1920 roku porozumienie, w którym Polska uznawała niepodległość Ukrainy. Dzień później polskie i ukraińskie siły ruszyły do natarcia. 7 maja oddziały kawalerii Piłsudskiego wkroczyły do Kijowa, za nimi zaś ukraińska i polska piechota. „W czasie gdy polska armia walczy ramię w ramię z odważnymi ukraińskimi żołnierzami przeciwko wspólnemu wrogowi", pisał tego dnia Piłsudski do Petlury, „ten wspólny sukces zwiastuje dalszą trwałą pomyślność Ukrainy i Polski". Następnego dnia Piłsudski powiedział swoim generałom: „W interesie Polski jest, by wycofać nasze siły z okupowanych terytoriów ukraińskich tak szybko jak to możliwe, po to, by stworzyć przyjazne, dobrosąsiedzkie stosunki z nowym państwem ukraińskim". Polska okupacja Ukrainy, kontynuował, „musi być rozważana w kategoriach miesięcy, a nie lat". Do Ukraińców Piłsudski wydal odezwę, w której zapewniał, że polskie oddziały wycofają się, kiedy tylko ukraiński rząd i jego siły zbrojne będą w stanie obronić się same przed rosyjską agresją.