Oświatowa wina wspólna

Rekrutacja do szkół średnich przypomina tresurę małp: himalaje teorii i autorytarna praktyka, nauczanie cwaniactwa i iluzja, że osiem lat nauki można podsumować jakąś arytmetyczną średnią – pisze nauczyciel.

Aktualizacja: 14.07.2019 20:44 Publikacja: 14.07.2019 19:06

Oświatowa wina wspólna

Foto: Adobe Stock

Z początkiem września czeka nas kolejne wyniszczające starcie na polu publicznej edukacji. Bez względu na taktykę obu stron, bez względu na wynik akcji strajkowej i wyborów, szkołom grozi na lata całkowity upadek morale i gwałtowny kryzys kadrowy. Placówki niepubliczne, przeżywające chwilową hossę, nie uratują systemu, a wręcz w dłuższym okresie same ucierpią. Jeśli nie zaczniemy o tym głośno mówić, skutki będą bolesne – tym bardziej że za stan spraw odpowiadamy wszyscy.

Nie tylko rząd – bo kumulacja roczników jako skutek uboczny powrotu do struktury 8+4 to tylko jeden z problemów. Nie tylko związki – bo prawo do protestu jest oczywiste, a względna pozycja przetargowa nauczycieli słabiutka. Nie tylko opozycja – bo na złą sytuację finansową i kadrową szkół pracowały wszystkie opcje polityczne przez wiele lat. Stan edukacji jest wypadkową społecznej apatii i wspólnych zaniechań. Naiwnej wiary w regulacyjną moc rynku i postpeerelowskich klimatów, gdzie odpowiedzią na problem jest autorytaryzm i wyciszanie dyskusji.

Kompleksowy projekt

Ostatni ruch strony rządowej, dotyczący prób zwiększenia pensum w zamian za podwyżki i okresowe „okienko" dla wcześniejszej emerytury, trudno przyjąć z inaczej, niż z mieszanymi uczuciami. Pomijając już kwestię małych szkół na prowincji, gdzie kluczowy może być kłopot z łączeniem rosnącego pensum z „objazdu" kilku placówek – propozycja wygląda na desperacką próbę wyciśnięcia ostatnich groszy bez zwiększania wkładu w oświatowy budżet.

Przelewanie z pustego w próżne to zabawa na krótką metę. Wielu nauczycieli odbierze ją jako ograniczenie czasu na pozaszkolne życie, w sytuacji, gdy ogromny procent pedagogów ratuje rodzinny budżet, łącząc dwa etaty, lub etat ze zleceniem w placówce prywatnej. Jeśli skala takiej reakcji dosięgnie choćby tylko 10–20 proc. nauczycieli, w połączeniu z nastrojem zniechęcenia i postrajkowej frustracji będzie to oznaczać kryzys kadrowy poważnych rozmiarów, szczególnie w dużych miastach, gdzie na rynku pracy nie brak innych możliwości.

To, co naprawdę mogłoby pozyskać nauczycieli dla planów Ministerstwa Edukacji Narodowej, to kompleksowy projekt zmian – przedstawiony przed 1 września, zbilansowany i wytłumaczony. Jeśli odejść od Karty nauczyciela, to dokładnie: jak, w imię jakich celów i w jakim zakresie.

Propozycje rzucone w przeddzień strajku przez Beatę Szydło zawierały tylko przykładowe sumy dla różnych stopni awansu. Nie przedstawiały kwot gwarantowanych, czyli wyliczeń pensji zasadniczej dla różnych stopni i poziomów stażu. Pomijały prognozy tempa awansu (jedynie wskazówką może być ustawowe wycofanie się rządu z oprotestowanych barier czasowych dla kończenia stażu i mianowania). Nie wiązały w żaden sposób wzrostu wynagrodzeń z inflacją ani z poziomem wynagrodzeń w gospodarce – a to są aspekty kluczowe dla obecnych płacowych protestów.

Rząd i opozycja

Arogancja, z jaką MEN i rządowe media traktowały protesty, to sprawa znana i jak się wydaje – wkalkulowana przez Prawo i Sprawiedliwość w wyborczą taktykę. U wielu pracowników szkół tworzy ona mur nieprzekraczalnej nieufności i oporu. Ale nie tylko obecna władza odpowiada za stan spraw i realne zagrożenia.

Niewiele zasług może sobie przypisać rząd poprzedni. Wynagrodzeń nie podwyższał, bo w ramach własnych kalkulacji nie uznał problemu za palący. Własnych pomysłów reformatorskich trzymał się sztywno i bezsensownie, licząc, że strach przed PiS da mu nieograniczony czas na ich ugładzenie się i utrwalenie, a sześciolatki pomaszerują do szkół karnie niczym tresowane pieski. Pomijając kilka wyjątków, Ministerstwo Edukacji Narodowej z lat 2009–2013 nie było skłonne ani do dyskusji, ani do słuchania żadnych, często w miarę przychylnych, krytyk. Nic dziwnego, że Platforma Obywatelska nie budzi dziś pod tym kątem zaufania.

Rodzice

Ani rząd, ani opozycja nie wyczerpują dziś listy odpowiedzialnych za kryzys. Głos rodziców, lepiej słyszalny przy okazji strajku, wyraża zwykle troskę o egzaminy uczniów, często też budzące się zrozumienie dla sytuacji ludzi na państwowym etacie, którym tych uczniów powierzamy na większość dni w roku. Czy jednak zawsze byliśmy tak przejęci?

Gdzie są rodzice, gdy trzeba podjąć próbę realnego wpływu na instytucję – choćby w radach rodziców czy w radzie szkoły? Czy interesuje ich coś więcej niż uproszczenie całej morderczej logistyki roku szkolnego, plus ewentualnie świadectwo z paskiem dla ich pociech? Czy wzorem innych krajów Unii Europejskiej potrafimy wziąć odpowiedzialność za to, w jakich warunkach, z jakimi priorytetami pracują nasze dzieci? Czy pakując dziecko do „dobrej" szkoły (czytaj: na tyle sprawnej marketingowo, by przyciągała młodzież z wielkomiejskiej klasy średniej) i dopychając je kolanem (po inwestycji w korki i podobne douczki, nieznane w krajach, do poziomu których aspirujemy) – zastanawiamy się w ogóle, czego dzieci się uczą? Czy dalej zaskakuje nas fakt, że odsetek młodzieży wymagającej wsparcia psychologicznego jest w Polsce najwyższy w Europie?

Samorząd i nauczyciele

Czy lepszą rolę odgrywa w edukacyjnej łamigłówce samorząd? Jak często interesuje się faktycznym dobrem uczniów i ich rodzin? Przypadki realnej, kulturotwórczej roli wydziałów oświaty w polityce szkolnej można policzyć na palcach. A nikt nie oczekuje przecież wchodzenia w kompetencje MEN czy kuratorium. Wystarczy życzliwe zainteresowanie pracą szkół i próba przyjęcia optyki uczniów czy rodziców. Są nieliczne wyjątki, gdzie samorząd naprawdę aktywnie stara się o złagodzenie problemów, takich jak zmianowość szkół, braki kadrowe, niewrażliwość na nierówności czy tragicznie słabe wsparcie psychologiczno-pedagogiczne. Standardem pozostaje jednak wyciszanie problemów i urzędowy tumiwisizm.

Czy autorytetem wolnym od obciążeń są sami nauczyciele albo ich związki? Na to niestety również trudno liczyć. Na pewno pozytywne jest nastawienie z kwietnia 2019 – chęć rozmowy nie tylko o własnych pensjach, ale też o głębokich problemach i patologiach systemu. Czy jednak wcześniej nie było odpowiednich okazji, czy może w feudalnym systemie oświaty zabrakło warunków, a może odwagi?

Kto będzie miał odwagę, by powiedzieć, jak skonstruowane są wymagania wobec uczniów – na przykład i poprzednia, i obecna rekrutacja do szkół średnich? Porozmawiajcie o tym z nauczycielami ze Szwecji, z Niemiec albo z Anglii. Powiedzą wam, że przypomina im to bardziej tresurę małp, niż cokolwiek znanego z praktyki w krajach Unii Europejskiej. Zamiast praktycznych wymagań i życzliwości w podejściu – himalaje teorii i autorytarna praktyka. Zamiast obiektywizmu i konsekwencji prowadzących do świadomego uczenia się i odkrywania własnych uzdolnień – nauczanie cwaniactwa i iluzja, że osiem lat nauki można podsumować jakąś arytmetyczną średnią. Po latach terroru średniej ocen i odklepywania tego, co „wypada", nic dziwnego, że co trzeci uczeń wymaga pilnej pomocy, nie radząc sobie ze stresem i napięciem zwykłego życia.

Wszyscy jesteśmy więc odpowiedzialni. A wrześniowa przedwyborcza rozgrywka nie rokuje tu zbyt dobrze. Jeśli wszyscy nie zaczną o tym głośno mówić – czekają nas miesiące, a może lata – poważnych napięć w szkołach.

Autor jest nauczycielem i menedżerem oświatowym

Z początkiem września czeka nas kolejne wyniszczające starcie na polu publicznej edukacji. Bez względu na taktykę obu stron, bez względu na wynik akcji strajkowej i wyborów, szkołom grozi na lata całkowity upadek morale i gwałtowny kryzys kadrowy. Placówki niepubliczne, przeżywające chwilową hossę, nie uratują systemu, a wręcz w dłuższym okresie same ucierpią. Jeśli nie zaczniemy o tym głośno mówić, skutki będą bolesne – tym bardziej że za stan spraw odpowiadamy wszyscy.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę