Roman Kuźniar: Wojna światów

Alternatywa, przed którą stoją Polacy, polega na wyborze między wszechwładzą PiS w kraju na peryferiach Europy a wolną Polską w solidarnej Europie – pisze były doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Publikacja: 10.06.2018 18:21

Roman Kuźniar: Wojna światów

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Panie pośle, jesteśmy z innych światów – mówił wiosną 1993 roku minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski roku do posła Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, Jana Łopuszańskiego. Chwilę wcześniej poseł ZChN krzyczał: „Ja wiem, że są ciemne siły, które chcą rozbioru Polski, ale dlaczego na Boga, pan przykłada do tego rękę!". Poszło wtedy o utworzenie Euroregionu Karpackiego, który powstał na podstawie mojego projektu.

Zasiadający wówczas w Sejmie przedstawiciele centroprawicowych partii sprzeciwiali się jego utworzeniu, argumentując, że zagrozi to polskiej suwerenności. Domagali się dymisji ministra oraz ukarania winnych tej zdrady stanu. Po latach prawicowi politycy zmienili w tej sprawie zdanie, a poseł Marek Kuchciński nawet mocno zaangażował się w prace na rzecz Euroregionu.

Dzisiaj bardzo podobną retorykę – o zaborach czy suwerenności – słyszymy zwłaszcza z ust rządzących polityków w stosunku do Unii Europejskiej. Czy mogłoby to oznaczać, że za kilka czy kilkanaście lat przestaną być oni „innym światem", skończą opowiadać brednie o UE ? Czy wyciągną nauczkę ze sromotnej porażki tych, którzy w opozycji do Europy urządzali w Polsce od drugiej połowy XVII wieku świat tak od niej różny, że doprowadzili w końcu do rozbiorów I RP?

Krocząca maginalizacja

Chciałbym wierzyć, że tak się właśnie stanie, ale mam jednak poważne wątpliwości. Wynikają one z tego, że przywódcy rządzącej partii są przekonani, iż Unia Europejska zagraża nieograniczonej w kompetencjach i w czasie władzy Prawa i Sprawiedliwości.

Z tego właśnie powodu Polska znalazła się w obliczu poważnego, choć niezbyt jeszcze widocznego zagrożenia. Ale przypomnijmy, że marginalizacja i upadek Polski w XVIII wieku także były procesami rozłożonymi w czasie. Dziś nie mówimy o upadku, ale o postępującej marginalizacji, osłabianiu bezpieczeństwa, zdolności do rozwoju zgodnie z aspiracjami i potencjałem tkwiącym w Polakach. Przed nami, na przełomie czerwca i lipca, ważne wydarzenia w UE.

Najpierw spotkanie Rady Europejskiej, gdzie pojawią się zręby projektu dostosowującego Wspólnotę do nowych wyzwań. Zaraz potem nastąpi rozstrzygnięcie odnoszące się do dalszego ciągu procedury przeciwko polskim władzom z artykułu 7 traktatu lizbońskiego. Nawet jeśli rządzącym upiecze się w tej sprawie, to rozziew między Polską a znakomitą większością państw Unii będzie się stale pogłębiał. Zostaniemy zepchnięci do trwałej defensywy, w której będziemy zdani jedynie na okazjonalne wsparcie Viktora Orbána.

Być może są w rządzącej partii politycy, którzy uważają, że nowym „sojusznikiem" Polski w Unii stanie się Rzym, ale to by oznaczało, że są podobni do indyków okazujących radość na zbliżające się święto dziękczynienia. Mieliśmy już w Europie sytuację, gdy początkiem końca porządku na kontynencie było pojawienie się antyeuropejskich, populistycznych i autorytarnych sił w takich krajach, jak Włochy czy Węgry. Szokować musi przy tym nieznajomość historii wśród przywódców rządzącej formacji. Przykładem mogą być niedawne słowa premiera Morawieckiego, który postawił obok siebie Polskę i Węgry w jednym szeregu... jako ofiary II wojny. Znane powiedzenie „fałszywa historia jest matką fałszywej polityki" zdaje się najlepiej odzwierciedlać logikę polityki PiS.

Tożsamość kontynentu

Rządzący usiłują nam wmówić, że PiS jest wprawdzie antyunijny, lecz nie antyeuropejski, że istnieje jakaś fundamentalna różnica między Unią a Europą. To prawda, UE jako wytwór człowieka, wielu ludzi, nie jest bez grzechu, popełnia też błędy. Sam często o nich piszę. Dotyczy to w szczególności stosunku unijnych instytucji do problemu europejskiej tożsamości. Ale nie w tym leży przyczyna owych problemów.

Trójpodział władz, niezależność sądownictwa, silna samorządność w różnych sferach i na różnych szczeblach, wolne media, aktywne organizacje tworzące tkankę społeczeństwa obywatelskiego – to wszystko nie jest wymysłem Unii. To fundamenty zachodniej cywilizacji. Unia jedynie czuwa, aby żądni władzy politycy z różnych krajów członkowskich nie odebrali tych wszystkich rzeczy ich obywatelom, a zarazem obywatelom UE. Samodzierżawie fundowane Polsce przez prezesa partii rządzącej nie należy do europejskiej tradycji. Nawet model relacji państwo–Kościół forsowany przez PiS do spółki z ośrodkiem toruńskim przypomina cywilizację prawosławną, i to raczej w wersji moskiewskiej niż kijowskiej. Prawdziwy problem nie leży w tym przypadku w wymiarze rytualno-finansowym, lecz aksjologicznym. Widać to choćby w świetle fragmentu ewangelii według św. Mateusza: „Byłem przybyszem, a nie przyjęliście mnie".

Tylko na europejskim fundamencie cywilizacyjnym mogła powstać Wspólnota Europejska, z jej dzisiejszą wersją w postaci UE. Próba jej zepchnięcia w otchłań bałamutnie interpretowanej „Europy ojczyzn" to przysłowiowe zawracanie kijem Wisły. Tak samo jałowe, jak próba zbudowania w Polsce państwa na wzór Węgier regenta Horthy'ego. To z tych prób bierze się syndrom oblężonej twierdzy, której rzekomo zagraża wróg zewnętrzny (UE) oraz wewnętrzny (demokratyczna opozycja). Te tony znamy z PRL. Są one jedynie przejawem podjętej przez obecnie rządzących próby zbudowania w Polsce „innego świata". Tak samo innego, jak ten, który istniał w fałszywej wyobraźni posła Łopuszańskiego.

Pomysł na Europę

Politycy PiS muszą wybierać między władzą bezterminową i bezkarną, dzisiaj władzą jednego człowieka, czyli budową Polski jako osobliwego skansenu, a Polską, która należy do świata, jaki istnieje i jakim się staje; świata, jakiego chce większość Polaków. Tym miejscem na świecie jest dla nas Europa z jej obecną organizacją, czyli Unią Europejską. Unią, którą trzeba reformować i czynić silniejszą, bardziej witalną, lepiej służącą jej obywatelom. I państwa członkowskie będą to robić.

Będą to robić bez nas, jeśli jedynym pomysłem PiS „na Europę" będzie próba powrotu do groźnej przeszłości, z której Europę wyprowadziła Wspólnota Europejska. Niech rządzący z całym ich sprytem i zadufaniem nie sądzą, że zdołają ukryć prawdziwą oś sporu. Alternatywa, przed którą zostali postawieni Polacy nie polega na wyborze między suwerennością a zaborami, ale między wszechwładzą PiS w osobliwej Polsce na peryferiach Europy a wolną Polską w solidarnej Europie.

Właściwym zakończeniem niech będzie tu parafraza zawołania posła Łopuszańskiego. Otóż wiemy, że są ciemne siły w Unii i poza nią, które chcą zniszczyć zjednoczoną, spójną i skuteczną Europę, ale dlaczego wy, rządzący Polską, z rozmysłem i entuzjazmem przykładacie do tego rękę? Czyżbyście rzeczywiście byli z innego świata? ©?

Autor jest politologiem, profesorem nauk humanistycznych, dyplomatą. Od 2010 do 2015 roku był doradcą prezydenta RP Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych

Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: My, stare solidaruchy
analizy
Lewica przed największym wyzwaniem od lat. Przez Tuska straciła powagę
Opinie polityczno - społeczne
Elżbieta Puacz: Od kiedy biologicznie zaczyna się życie człowieka i co to oznacza w kwestii aborcji