Stare przysłowie mówi, że „ciekawość to pierwszy stopień do piekła". Ciekawość Josepa Borrella, który 5 lutego odwiedził Moskwę w celu „przedyskutowania wyzwań" stojących przed UE i Rosją (w tym kwestii, w których ich poglądy są rozbieżne) oraz „wysłuchania wzajemnych obaw", była niepohamowana. Cóż, wysoki przedstawiciel UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa wysłuchał rosyjskich „obaw" w bardzo dosadnej i wręcz obraźliwej formie. Szef „wspólnej" polityki zagranicznej Unii Europejskiej został upokorzony przez swojego rosyjskiego odpowiednika, Siergieja Ławrowa, na oczach globalnej publiczności, ponieważ ich konferencja prasowa była transmitowana na cały świat przez unijną stację telewizyjną Europe by Satellite.
Jednak porażka wisiała w powietrzu od samego początku. Unia Europejska może być zdecydowanie największym partnerem handlowym Rosji, ale jednocześnie przez rosyjskie elity uważana jest zarówno za geopolitycznego przeciwnika, jak i za poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa. Od czasu wojny w Gruzji w 2008 r. Moskwa jest coraz bardziej zmęczona podejmowanymi przez UE próbami zwiększenia wpływów w byłych republikach radzieckich. Długoterminową strategię Europy uważa się tam za atak na rosyjskie podwórko i naruszenie memorandum budapeszteńskiego z 1994 r. Zwłaszcza polityka UE wobec Ukrainy jest postrzegana przez Rosję jako akt agresji, ponieważ Moskwa postrzega ten kraj jako część swojej struktury bezpieczeństwa.
Mentalność zimnowojenna
Podczas gdy większość przywódców, polityków i ekspertów w dziedzinie polityki zagranicznej na Zachodzie postrzega Europę Wschodnią i byłe republiki radzieckie przez pryzmat geopolityki „końca historii", Rosja uparcie trzyma się struktury powstałej po II wojnie światowej i spuścizny tzw. porozumienia procentowego z 1944 r.
W 2019 r., zaledwie kilka miesięcy po tym, kiedy Grecja rozstrzygnęła trwający od dziesięcioleci spór z dzisiejszą Macedonią Północną, odbyłem bardzo interesującą nieformalną dyskusję z emerytowanym rosyjskim dyplomatą. Rosja na wiele sposobów próbowała podważyć negocjacje i zablokować Skopje drogę w kierunku UE. – Dlaczego to robicie? – niemal naiwnie zapytałem rosyjskiego dyplomatę. Odpowiedź, którą otrzymałem, była dla mnie uderzająca. – Panie Koutsomitis, w 1944 r. uzgodniliśmy z Brytyjczykami i Amerykanami, że nasze wpływy w Jugosławii powinny być podzielone 50/50. UE wchłonęła już Słowenię i Chorwację, wkrótce połknie Czarnogórę i negocjuje proces akcesyjny z Serbią. Macedonia jest częścią naszych 50 proc. – powiedział. To wszystko może brzmieć dość trywialnie w 2021 r., ale rosyjski sposób myślenia o równowadze sił w Europie jest wciąż dyktowany mentalnością zimnowojenną.
Mantra Putina
Kolejnym czynnikiem destabilizującym stosunki UE – Rosja jest przekonanie Władimira Putina, że USA (pomijając Trumpa) i większość państw członkowskich UE dążą do zmiany reżimu w Rosji. Według wielu osób znających poglądy rosyjskiego przywódcy przełomowy moment nastąpił w 2011 r. podczas powyborczych protestów, które groziły obaleniem reżimu. Putin doszedł do wniosku, że większość protestów została zaaranżowana przez amerykańskie i europejskie agencje wywiadowcze w celu obalenia jego rządu i zastąpienia go marionetkowym reżimem, który dostosuje się do zachodnich interesów i „powstrzyma" wpływy Rosji na świecie. Od tego czasu jest to mantra Władimira Putina. Dokładnie takich samych argumentów użył on niedawno w rozmowie z rosyjskimi dziennikarzami, kiedy obwiniał zachodnie siły za protesty wspierające Nawalnego w rosyjskich miastach.