Rzeczpospolita: Już tylko 41 proc. Brytyjczyków popiera rozwód z Unią, 51 proc. jest temu przeciwna. Tak przynajmniej wynika z sondażu opublikowanego przez „Independent". Brexitu można jeszcze uniknąć?
Kenneth Clarke: To możliwe, ale niezbyt prawdopodobne. Walczę o to od dawna, zawsze uważałem, że podejmowanie decyzji o tym, czy pozostać w Unii, w referendum nie ma żadnego sensu. Chodzi przecież o niezwykle skomplikowane zagadnienie, na które składają się rozstrzygnięcia w setkach kluczowych obszarów. Jak można to wszystko streścić do prostego „tak" lub „nie"? Niestety, w przeciwieństwie do mnie, zdecydowana większość deputowanych do Izby Gmin czuje się związana wynikiem głosowania z czerwca ub.r. i na razie nie widzę, w jaki sposób mieliby się uwolnić od tej zależności.
Czyli sprawa jest rozstrzygnięta?
Decyzję o rozpisaniu nowego referendum musiałby podjąć parlament. Gdybyśmy mieli trwałą i bardzo wyraźną zmianę nastawienia opinii publicznej wobec brexitu, to deputowani, którzy do zeszłego roku opowiadali się za pozostaniem Wielkiej Brytanii w Unii, a stanowią oni większość, rzeczywiście mogliby wystąpić o rozpisanie nowego referendum. Tylko w tym rozumowaniu jest pewna słabość. Nie można mówić, że referendum jest złe, kiedy jego wynik nam się nie podoba, a potem twierdzić, że jest dobre, kiedy sondaże wskazują, że można będzie je wygrać. Poza tym sądzę, że znaczna część brytyjskich mediów, te najbardziej eurosceptyczne, wpadłaby w takim przypadku w prawdziwą histerię i przypuściła frontalny atak na tych deputowanych, którzy zmienili stanowisko wobec brexitu. Dlatego obawiam się, że do nowego referendum może jednak nie dojść, choć bardzo bym tego chciał. Wolę więc koncentrować się na utrzymaniu możliwie jak najbliższych stosunków między nami i Unią w handlu, inwestycjach oraz wielu innych obszarach po brexicie.
Wyniki sondażu „Independenta" zdają się jednak wskazywać, że wraz z pogarszającą się sytuacją gospodarczą większość Brytyjczyków zaczyna doceniać Unię.