BromskiGate: Pewna granica została przekroczona

Kłopoty z cenzurą na festiwalach w Krakowie i Gdyni są tylko wierzchołkiem góry lodowej. Skandal związany z tytułami, które zostały odrzucone, nie dopuszczone do pokazów czy teraz afera wywołana wycofaniem filmu Jacka Bromskiego, unaoczniły manipulacje, jakim poddawane są nie tylko festiwale, ale także cała polska kultura.

Aktualizacja: 20.09.2019 12:14 Publikacja: 20.09.2019 11:50

BromskiGate: Pewna granica została przekroczona

Foto: Sławek [CC BY-SA 2.0 (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0)]

Paradoksem jest tu fakt, że przeciwko stosowaniu cenzorskich zabiegów zaprotestował reżyser, który zwykle potrafił dogadać się z władzą i raczej nie był znany z wyrażania opozycyjnych poglądów i krytykowania rządzących.

Widać więc, że pewna granica została przekroczona: władza potraktowała go z buta i sprowokowała awanturę. To dość złowróżbny znak dla filmowców... Skoro nawet pragmatycznie działający, zawsze tak skuteczny Bromski, nie zdołał się z nimi dogadać i nie wytrzymał arogancji telewizyjnych redaktorów, to co czeka innych reżyserów, gdy cenzura jeszcze bardziej agresywnie wkroczy do akcji ? Chyba, że cała sprawa jest tylko ustawką, wymyśloną po to, by wypromować film przez festiwalowy skandal. Ale prawdę mówiąc raczej na to nie wygląda. Po prostu nikomu nie przyszło do głowy, że filmowiec może nagle objawić charakter i powiedzieć: nie.

Problem jest jednak znacznie szerszy niż cenzurowanie festiwali. Polega na tym, że publiczne środki są dziś poddane rygorystycznej, politycznej kontroli. Dlatego wydaje mi się, że protesty dotyczące kształtu gdyńskiego festiwalu i reguł na nim panujących są nieco naiwne, bo dotyczą tylko pewnego - i to wcale nie najważniejszego - aspektu obecnego stylu administrowania kulturą. Twórcom powinno chodzić o to, żeby nie było cenzury nie tylko na festiwalach, ale w ogóle, a w szczególności w TVP I PISF, bo te instytucje dysponują większością publicznych środków na produkcję filmów. A jak nie będzie pieniędzy na produkcję, to nie będzie czego pokazywać na festiwalach, poza propagandowymi oleodrukami, majstrowanymi na zamówienie władzy. Kryzys dotyczy więc nie tylko manipulacji w Krakowie czy Gdyni, a całego systemu finansowania sztuki filmowej.

Nie znam wszystkich projektów, realizowanych przez duopol TVP - PISF, ale wiem z doświadczenia, jak działa tam cenzuralne sito. Eliminuje wszystko, co nie realizuje aktualnych ideologicznych zaleceń. Odbiorcy nawet nie wiedzą, jakich utworów nie zobaczą, bo tytuły odrzucanych projektów nie są znane. Nikt ich nie podaje do publicznej wiadomości. Tu nieco prywaty. Niedawno próbowałem zdobyć w PISF wsparcie dla fabularnego filmu o egzorcyzmach. Niestety, mimo dobrych recenzji ekspertów i opinii konsultantów, w tym ludzi Kościoła, mój wniosek o dofinansowanie rozwoju projektu został odrzucony – zresztą w ślad za innymi, jakie w ciągu kilku ostatnich lat składałem.

Piszę tu o tym, bo uważam, że warto informować o takich faktach opinię publiczną. Nie poddałem się - w oparciu o filmowy pomysł napisałem powieść - kryminał "Zlecenie: walka z szatanem". Książka właśnie trafiła do księgarń. Może kiedyś zrobię z niej film - bo moja historia nie znika, można ją kupić i przeczytać. Jednak wiele innych pomysłów nie znajduje takiej drogi, bo trudno jest zastępczo zrealizować np. obserwacyjny dokument czy projekt z dziedziny animacji.

Najgorsze jest w tym to, że u producentów, scenarzystów i reżyserów krok po kroku włącza się autocenzura. Bo ile razy można składać projekty, gdy są notorycznie odrzucane - nie dlatego, że są złe czy niedopracowane, ale dlaczego że nie mieszczą się w propagandowym modelu? I wtedy już nawet nie ma szans na to, by dany temat był poruszany w filmie, książce czy spektaklu. A o to właśnie chodzi cenzorom: niewygodne politycznie zjawisko ma nie istnieć, więc pozostaje nieopisane, niepokazane w filmie czy w teatrze. Choć wiadomo, że jest, że istnieje, ma być niejako niewidzialne, bo komuś rozmowa na ten temat nie podoba się - nie pasuje uładzonego przekazu partyjnej propagandy.

Jaka powinna być tu pointa? Może w formie pytania na koniec: czy chcemy tak żyć - traktowani jak dzieci, którym nie mówi się wszystkiego? Co możemy zrobić, by tak nie było? Szukać ucieczki w crowdfundingu, finansowaniu społecznościowym czy naciskać na władze kultury, by działały zgodnie z demokratycznymi zasadami? Zainteresowanych zapraszam do dyskusji.

Paradoksem jest tu fakt, że przeciwko stosowaniu cenzorskich zabiegów zaprotestował reżyser, który zwykle potrafił dogadać się z władzą i raczej nie był znany z wyrażania opozycyjnych poglądów i krytykowania rządzących.

Widać więc, że pewna granica została przekroczona: władza potraktowała go z buta i sprowokowała awanturę. To dość złowróżbny znak dla filmowców... Skoro nawet pragmatycznie działający, zawsze tak skuteczny Bromski, nie zdołał się z nimi dogadać i nie wytrzymał arogancji telewizyjnych redaktorów, to co czeka innych reżyserów, gdy cenzura jeszcze bardziej agresywnie wkroczy do akcji ? Chyba, że cała sprawa jest tylko ustawką, wymyśloną po to, by wypromować film przez festiwalowy skandal. Ale prawdę mówiąc raczej na to nie wygląda. Po prostu nikomu nie przyszło do głowy, że filmowiec może nagle objawić charakter i powiedzieć: nie.

Opinie polityczno - społeczne
Michał Matlak: Czego Ukraina i Unia Europejska mogą nauczyć się z rozszerzenia Wspólnoty w 2004 r.
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił