Od przyszłego roku nowi studenci Centralnego Uniwersytetu Europejskiego (CEU) rozpoczną naukę w stolicy Austrii. Po ponad ćwierć wieku działalności w Budapeszcie uniwersytet nie ma innego wyjścia, jak poszukiwanie nowej siedziby. – Zostaliśmy po prostu wyrzuceni – ogłosił Michael Ignatieff, rektor uczelni, gdy ubiegłej soboty upłynął termin oczekiwania na odpowiedź węgierskiego rządu w sprawie przeszłości uniwersytetu. Chodzi o interpretację ustawy parlamentu sprzed dwu lat, zgodnie z którą CEU pozbawiony został prawa wydania dyplomów jego ukończenia. Formalnym powodem takiego zapisu ustawy jest to, że uczelnia nie posiada w Budapeszcie własnego kampusu. – To oczywisty pretekst. Zasadniczą przyczyną niechęci rządu do uniwersytetu jest fakt, że kształci swych studentów, kierując się zasadami wolności naukowej i krytycznej oceny rzeczywistości – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Peter Balazs, szef jednego z projektów badawczych CEU, w przeszłości minister spraw zagranicznych przed objęciem władzy przez Fidesz. Nie wyklucza, że jedną z przyczyn niechęci do CEU jest fakt, że 80 proc. kształcących się na nim studentów w systemie podyplomowym pochodzi z państw byłego ZSRR, w tym Rosji, a także z zachodnich Bałkanów. Niektórzy wracają do swych państw z nowymi ideami, które są nie do pogodzenia z praktyką autorytarnych rządów.

Podobnie było z prywatnym Europejskim Uniwersytetem w Sankt Petersburgu, któremu cofnięta została przed rokiem licencja. Walczył z lokalnymi władzami o przetrwanie, mimo że cieszy się podobno obecnie przychylnością Władimira Putina. Z tych samych powodów Aleksander Łukaszenko zamknął kilka lat temu Uniwersytet Humanistyczny w Mińsku. Wszystkie te placówki powstały w czasie transformacji i były finansowane ze środków różnych zagranicznych fundacji. Początkowo pełniły rolę okna na świat, potem stały się niewygodne.

CEU w Budapeszcie gości 1500 studentów. Wykładowcy przyjeżdżają z ponad 30 krajów. Studenci mogą liczyć na całkowite lub częściowe pokrycie kosztów studiów, korzystając ze stypendiów ufundowanych przez fundację Sorosa.

Orbán zgłaszał obiekcie pod adresem uniwersytetu już w czasie swej pierwszej kadencji. Wyraźna wrogość pojawiła się w ostatnich latach. Soros stał się wrogiem publicznym partii Orbána i jej zwolenników w następstwie kryzysu imigracyjnego. W czasie tegorocznej kampanii wyborczej Węgry zostały oblepione plakatami z wizerunkiem śmiejącego się miliardera, którego ludzie rozmontowują graniczne zasieki, otwierając drogę na Węgry fali uchodźców. Uchwalono cały pakiet ustaw pod wspólną nazwą „Stop Soros". Los ufundowanego przez niego uniwersytetu był już wtedy przesądzony. Mimo to rząd Orbána prowadził jeszcze w Nowym Jorku negocjacje w sprawie CEU, który tam także posiada immatrykulację. Miały zapobiec zamknięciu uczelni w Budapeszcie. Wynegocjowano nawet porozumienie z gubernatorem Mario Cuomo, ale rząd węgierki się z niego wycofał. Nie pomogły naciski administracji Donalda Trumpa. Orbán nie zmienił zdania.

– Nie uwzględnił także prośby USA, aby Węgry nie udzieliły schronienia Nikoli Gruewskiemu, byłemu premierowi Macedonii, który uciekł do Budapesztu przed wyrokiem za korupcję – pisał niedawno „Washington Post". Sprawa CEU wywołuje pewne napięcia na linii USA–Węgry, lecz rząd węgierski jest przekonany, że w gruncie rzeczy może liczyć na Trumpa, którego przywódca Fideszu podziwia.