Przed poniedziałkowym spotkaniem obu przywódców najwięcej obaw mają Ukraińcy. Najpierw w czwartek na konferencji prasowej po szczycie NATO w Brukseli, a potem w trakcie wizyty w Wielkiej Brytanii Donald Trump odmówił podania gwarancji, że nie uzna aneksji Krymu przez Rosjan.
– Nie wiem, co się stanie, zobaczymy. Ale nie jestem zadowolony z Krymu – oświadczył amerykański przywódca, podkreślając, że gdyby on, a nie Obama był u władzy w 2014 r., „nie pozwoliłby" na zajęcie przez Kreml półwyspu. Amerykański prezydent przyznał także, że przedmiotem rozmów z Putinem może być kontynuacja amerykańskich i natowskich ćwiczeń w krajach bałtyckich.
Czytaj także: Trump do Putina: Moi doradcy są głupi
Obietnica Trumpa uznania rosyjskiej suwerenności nad Krymem, nawet jeśli musiałaby zostać zatwierdzona przez Senat (co na razie wydaje się wykluczone), wywróciłaby do góry nogami amerykańską politykę wobec Ukrainy. Już zupełnie bezwartościowe okazałyby się gwarancje integralności terytorialnej, jakie USA wraz z Wielką Brytanią i Rosją udzieliły w 1994 r. w Budapeszcie Ukraińcom za oddanie odziedziczonej po ZSRR broni jądrowej. Kijów nie mógłby już liczyć nie tylko na najważniejszego, ale wręcz jedynego sojusznika, który jest w stanie powstrzymać otwartą ofensywę Rosjan. Dlatego kilka dni temu Petro Poroszenko poleciał do Waszyngtonu, aby uzyskać od Trumpa zapewnienie, że do tego nie dojdzie.
– Jestem bardzo zadowolony z tego spotkania – oświadczył później ukraiński prezydent.