Badania przeprowadzone podczas ostatniej kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych pokazały, że fałszywe informacje mają się świetnie. Ale Donald Trump jest tu tylko symbolem. Choć duża część liberalno-lewicowych elit Zachodu widzi w nim uosobienie wszelkiego zła, wzrost liczby fałszywych newsów wynika ze zmiany sposobu korzystania z mediów. Już ponad 60 proc. Amerykanów informacje o świecie czerpie z mediów społecznościowych. Sęk w tym, że czytając tam wiadomości, rzadko zwracają uwagę na to, jakie są ich źródła. Dotychczas dla wielu rozstrzygający był fakt, że o czymś usłyszeli w telewizji. Internet tylko trochę zmienił tę sytuację: dla wielu osób o tym, czy coś jest prawdziwe czy nie, rozstrzyga fakt, że przeczytali o tym... w internecie.

W tym sensie zjawisko łączone z Donaldem Trumpem jest elementem pewnych przemian kulturowych i cywilizacyjnych, będących konsekwencją rewolucji technologicznej. Internet łudził nas kiedyś obietnicą wielkiej pluralistycznej debaty, a przez to lepszej demokracji. Okazało się jednak, że w zamian dał nam nisze informacyjne, w które wpadamy. Wyszukiwarki internetowe i media społecznościowe podsuwają nam informacje czy komentarze, z którymi będziemy się zgadzali, a to, czy będą one prawdziwe czy nie, przestaje mieć znaczenie. W efekcie zamiast pluralizować dyskusję, internet jeszcze głębiej dzieli walczące ze sobą plemiona. I to bez względu na to, czy chodzi o spór Trumpa z Hillary Clinton, czy obozu rodzimej „dobrej zmiany" z jej przeciwnikami. Rzut oka na społecznościowe profile sprzyjające władzy lub ją zwalczające wystarczy, by zobaczyć, że żyją one w niszach informacyjnych, w innych rzeczywistościach.

To sprawiło, że wiele osób woli wrócić do treści przygotowywanych przez tradycyjne tytuły. Zgoda, również znanym markom medialnym zdarzają się błędy – błędy ludzkie mogą się pojawiać, bo dziennikarz jest tylko człowiekiem. Ale czym innym jest dziennikarski błąd, a czym innym tworzony w celu świadomej dezinformacji tzw. fake news. W dodatku w przeciwieństwie do anonimowych autorów fałszywych informacji dziennikarz, tworząc materiał, ryzykuje swoją reputację, a także reputacją marki, dla której pracuje. Po to redakcje weryfikują informacje pojawiające się w przestrzeni publicznej, by ich odbiorcy wiedzieli, że płacą za sprawdzoną wiadomość.

W tym kontekście rosnąca liczba cyfrowych prenumerat największych gazet w USA jest doskonale zrozumiała. Zjawisko to już dociera do Polski, gdzie świadomi odbiorcy też wolą zapłacić za sprawdzone informacje. Widzimy to również w „Rzeczpospolitej", która nie tylko jest najczęściej cytowanym polskim tytułem prasowym, ale również może się pochwalić nieustannym wzrostem liczby czytelników w internecie i wzrostem sprzedaży wydań elektronicznych.