Powinno być standardem, że opinia publiczna wie, który sędzia wydał wyrok w imieniu Rzeczypospolitej. Nie mówię o dokumencie, bo to pozostaje poza sporem, ale o tym, kiedy wyrok zostaje podany do publicznej w wiadomości w formie komunikatu czy relacji w mediach.
Wiedza o tym, kto wydał wyrok, i jak uzasadnił swoją decyzję, to element kontroli społecznej i wynikającej z tego pewnej pozytywnej presji, żeby sędzia do wydanego wyroku się po prostu przyłożył. I nie chodzi tu o znajomość akt, przepisów prawa, linii orzeczniczej, bo taka znajomość również – mam przynajmniej taką nadzieję – jest oczywista . Chodzi oto, aby jego decyzję w określonych sytuacjach podpierały nie tylko suche paragrafy, ale też szerszy kontekst zdarzenia, a z tym bywa różnie. W efekcie to, co jest zgodnie z procedurą, kodeksem, w rozumieniu społecznym sprawiedliwością już nie jest. Oczywiście dla sędziego poczucie społecznej sprawiedliwości może nie mieć znaczenia, bywa głuchy na argumenty, o których w kodeksie ani słowa. Tylko czy tak wymierzana sprawiedliwość na pewno jest pełna? Czy może jednak czegoś jej brakuje?
Czytaj także: Najlepszego prawa nie zastąpi rozsądne stosowanie go w sądach - Pluta o sprawie Hans D. kontra Nitek-Płażyńska
Wyrok wydany przez gdański sąd w trzyosobowym składzie pod przewodnictwem sędzi Małgorzaty Zwierzyńskiej może bulwersować, podobnie jak jego konsekwencje.
Dla przypomnienia, chodzi o sprawę Natalii Nitek-Płażyńskiej, która był zatrudniona u Hansa D., niemieckiego przedsiębiorcy prawomocnie skazanego za znieważanie polskich pracownic. Obawia się ona, że może wkrótce trafić do aresztu, jeśli nie wykona wyroku gdańskiego Sądu Apelacyjnego nakazującego jej przeprosić przedsiębiorcę za ujawnienie nagrań, na których obraźliwie mówi o polskich pracownicach i Polakach i które legły podstaw skazania Niemca.