Fala zamykania firm połączona była z informacjami o zwolnieniach pracowników. I kwiecień 2020 przejdzie do historii jako czas pogromu na europejskim rynku pracy. Z tego powodu rządy ruszyły z pomocą obiecując miliardy firmom, którym groził upadek albo masowe zwolnienia. Mimo to, nawet w Niemczech, które zazwyczaj mają bardzo rozsądne pomysły na ratowanie gospodarki, nastroje i w biznesie i konsumenckie są „katastrofalne” - informował monachijski Instytut Ifo.
Nic nie będzie takie samo
Sama produkcja też nie będzie podobna do tej sprzed kryzysu Covid-19. Pracownicy, którym codziennie mierzona jest temperatura, muszą nosić maseczki ochronne i zachować odpowiedni dystans od kolegów z taśmy. W większości zakładów krótszy jest czas pracy, bo wydłużył się czas niezbędny na sprzątanie. I wszyscy mają świadomość, że ruszenie z produkcją tak, jakby nic się nie wydarzyło, mogłoby spowodować szybki nawrót pandemii z powodu której w Europie zmarło już 112 tysięcy ludzi. Dlatego właśnie władze wszystkich krajów doskonale wiedzą, że ponowne otwarcie np. restauracji, barów i pubów musi jeszcze poczekać.
Ruszyły Niemcy i Dania, która zamknęła się jako pierwsza i jako pierwsza się otworzyła na działalność przemysłową. Przyszedł czas także na Hiszpanię i Francję. Jako pierwsze zaczęły fabryki motoryzacyjne, chociaż nie wszystkie już uruchomiły produkcję. Nie będzie to łatwe, bo praktycznie każdy producent jest uzależniony od dostawców komponentów i niekoniecznie także zdecydował się na powrót do pracy. Taka luka w dostawach może oznaczać wstrzymanie planów rozruszania produkcji.
— A wszystko jeszcze jest dodatkowo skomplikowane tym, że tak naprawdę nie wiadomo jaki będzie popyt po wygaśnięciu epidemii – mówi Michael Groemling, analityk z kolońskiego Niemieckiego Instytutu Badań.